Sławetny
wyczyn Gutka Szprychy, a konkretnie jego eskapada rowerem do Ameryki
zakończona w konsekwencji popadnięciem tego bździochowskiego
bohatera w alkoholizm, czyli – jak mawiają bździochowianie – w
chroniczny stan niewylewania za kołnierz, miała, jak pamiętamy, i
tę dobrą stronę, że mieszkańcy Bździochowej Doliny dowiedzieli
się paru nowych rzeczy o tak zwanym szerokim świecie. Odbywało się
to najczęściej w restauracji Pod Upadłym Aniołem lub w
jego konkurencyjnych placówkach, takich jak restauracje Pod
Wzniosłym Kalongiem, Pod Rogaczem, Pod Zdechłym Psem
i innych. To ostatnie sformułowanie należałoby uściślić i
napisać: wielu innych. Bo też Gutek Szprycha nie wybierał i
chodził tam, dokąd go zapraszano.
Snuł
więc Gutek Szprycha swoje opowieści z dalekich stron, a im więcej
mu podlewano w kieliszek czy też w kufel, tym opowieści te
zyskiwały na dramaturgii, soczystości i na czym tam jeszcze. Ale
zdarzały się wśród owych wspomnień też takie bardziej swojskie,
jakby wyjęte z własnego podwórka, by nie powiedzieć: zaścianka.
Poznał więc nasz wyczynowiec w drodze powrotnej dwóch rodaków,
jak się okazało Polaków z krwi i kości, którzy poznali się na
statku i przez całą podróż pomniejszali zarobione w Ameryce
fortuny, zamieniając je na najróżnistsze trunki w niewiarygodnych
wręcz ilościach. No i, oczywiście, wlewając je w siebie. Przyjaźń
obu panów wzrastała wprost proporcjonalnie do stężenia alkoholu
w ich krwi. Pod koniec podróży zaprzysięgli sobie dozgonną
przyjaźń, wycałowując się z dubeltówki.
Wielkie
zdziwienie Gutka Szprychy wywołał jednakże fakt, że gdy wyszedł
na pokład ostatniego dnia podróży, kiedy na horyzoncie majaczyło
już ojczyste wybrzeże, panowie ci żarli się okrutnie. Skakali
sobie do oczu, targali się po szczękach i nie szczędzili wyzwisk.
Zwłaszcza jeden z nich wykazywał się wzmożoną inicjatywą w
wymienionych czynnościach. Lał drugiego po pysku, a tamten
specjalnie nie oponował, co najwyżej niezdarnie się bronił. Taka
zmiana frontu świeżo upieczonych przyjaciół była co najmniej
niezrozumiała. Zdumiony Gutek stanął opodal i zupełnie jawnie
przyglądał się finałowi obiecanej sobie przez panów dozgonnej
przyjaźni, która właśnie rozsypywała się w pył. Panowie zaś
zupełnie nie przejmowali się publiką i robili swoje w najlepsze.
No, może „najlepsze”
nie jest najwłaściwszym określeniem na to, co tam się
działo, bo po chwili w ruch poszły różne, znajdujące się pod
ręką przedmioty. Jest niemal pewne, że gdyby awantura odbywała
się na gospodarskim podwórku, do dyskusji wkroczyłyby sztachety z
płotu.
Z
czasem z wykrzykiwanych słów i półsłówek w tym niepojętym
zdarzeniu wyłonił się pewien obraz sytuacji. Otóż okazało się,
że dobrze podlana alkoholem przyjaźń skłoniła panów do zwierzeń
z dotychczasowego życia. Z opowiedzianych wzajemnie życiorysów
wynikało, że jeden z nich był w przeszłości strażnikiem
więziennym, drugi zaś poznał więzienne życie od drugiej strony
krat. I on to właśnie odgrywał się za wszystkie stracone lata i
lał klawisza po pysku, aż echo niosło po całym statku.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz