sobota, 2 września 2017

179. Od kopystki do ambasadora

           Barman restauracji Pod upadłym Aniołem, Dobromił Dolewal, długo nie mógł zapomnieć przygód, jakie przeżyli bracia Stefek i Mundek Łobwarzankowie podczas swej wyprawy do Ameryki Południowej, a o których tak obrazowo opowiadali podczas ostatniej wizyty w barze. Utkwiła mu w pamięci zwłaszcza historia Mundka przywołująca pewne zdarzenie, po którym Mundek stał się bardzo małym człowiekiem. Oczywiście ciałem, bo duchem nadal był wielki. Ekscytacja barmana trwała około roku i trwałaby nadal, gdyby nie fakt, że bracia Łobwarzankowie znów pojawili się Pod Upadłym Aniołem. Znów Stefek zasiadł na barowym stołku, a Mundek przysiadł na szklance odwróconej do góry dnem, ustawionej na kontuarze. Tak jak tamtego pamiętnego dnia sączyli whisky z lodem – Stefek ze szklaneczki, Mundek z naparstka, i tak jak wtedy, rozpamiętywali swoje przygody podczas kolejnego obieżyświatowania.

           Tym razem niespokojny duch rzucił ich w głąb Afryki, gdzie spotkało ich wiele fascynujących, ale też i niebezpiecznych przypadków. Jak poprzednio Stefkowi przydarzyła się podobna historia jak w Patagonii z końmi, tyle że tym razem został przywódcą pawianów. Tu na jego nieszczęście nie udało mu się wyłgać jak ogierom i musiał na oczach całego stada spełnić przynależne wodzowi obowiązki wobec wpatrujących się w niego łakomym wzrokiem pawianic z czerwonymi tyłkami.

           Sypali takimi historiami jak z rękawa, ale najdramatyczniejsze zdarzenie przeżyli gdzieś w Afryce Środkowej, gdy zostali pojmani przez ludożerców i najzwyczajniej na świecie mieli posłużyć za danie obiadowe. A właściwie tylko Stefek miał zostać posiłkiem, a Mundka ze względu na jego wielkość, a raczej małość, chciano wypchać i dać do zabawy córce wodza plemienia jako laleczkę. Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna, bo Stefka wrzucono do kotła ustawionego nad rozpalonym ogniskiem, a cała wieś tańczyła z radości w oczekiwaniu na wykwintną wyżerkę.

           Zebrani wokół bździochowscy bywalcy baru z rozdziawionymi ustami wsłuchiwali się w opowieść, a barman tak się zasłuchał, że nawet na moment zapomniał o swoich obowiązkach i dopiero gdy bracia unieśli w wymownym geście swe naczynia, szybko im je napełnił, po czym znowu się zasłuchał.

           Tymczasem sytuacja gdzieś w Afryce Środkowej stawała się coraz bardziej dramatyczna, bo z kotła zaczynała buchać para i zdawałoby się, że już nic nie uratuje Stefka przed ugotowaniem. Co jakiś czas kucharz podnosił pokrywę, mieszał zawartość kotła kopyścią, po czym walił Stefka tą kopyścią po głowie. Po którymś takim uderzeniu zainteresował się poczynaniami kucharza sam wódz, któremu kiszki marsza grały i można by domniemywać, że to w rytm tego grania tańczyła wiejska ludność. Wódz zapytał kucharza – oczywiście po ichniemu – o co chodzi z tym waleniem po łbie. Kucharz zaś odpowiedział:

           – A bo mi, cholera, ryż wyjada.

           Wodza tak rozbawiła ta odpowiedź, że zupełnie zapomniał o grających marsza kiszkach (chociaż wieś nadal tańczyła w ich rytmie), kazał Stefka wyjąć z kotła, po czym ogłosił, że mianuje go ambasadorem. Później już, urządzając mu biuro na klepisku w kącie swojej chaty, jakoś wytłumaczył Stefkowi, że spodobała mu się jego zaradność, że w tak beznadziejnej sytuacji potrafił jeszcze zadbać o posiłek dla siebie, a więc jest nieprawdopodobnie – tu wybełkotał w swoim narzeczu słowo, które w brzmieniu było podobne do asertywny – co dobrze wróży jako dyplomacie. Mundek ostatecznie też nie został laleczką, a sekretarzem ambasadora, przy czym korzystał z przywileju odwiedzania córki wodza, która, jak się okazało, była nader rozwiniętą pod każdym względem, zwłaszcza fizycznym, dziewoją, przez co byli oboje bardzo zadowoleni z tych spotkań. Sam wódz nigdy nie słyszał o kraju, którego ambasadora właśnie powołał, no ale po cóż miałby się trudzić zdobywaniem takiej wiedzy, skoro od tych spraw miał ambasadora właśnie. Po pewnym czasie Stefek namówił wodza, aby wysłał go do kraju, którego jest ambasadorem, w celu nawiązania stosunków dyplomatycznych. W ten sposób udało się Łobwarzankom powrócić do kraju.

           Siedząc tak w barze Pod Upadłym Aniołem i przywołując w pamięci tę historię wyszło, że to Mundek najprawdopodobniej uratował życie Stefkowi, bo wtedy tam przy kotle, nie mając zupełnie pojęcia, po co to robi, szarpał kucharza za świecidełka, którymi kucharz miał oplecione nogi i pokazywał na migi, że tam w kotle musi być bardzo gorąco i żeby podniósł pokrywę, bo mu się brat udusi. Co z tego zrozumiał kucharz, nie wiadomo, faktem jest jednak, że pokrywę podnosił, a krztuszenie się Stefka brał za wyjadanie ryżu.

           Tak oto szczęśliwie skończyła się ich wyprawa do Afryki, chociaż Mundek z sentymentem powracał w myślach do spotkań z córką wodza, które były bardzo podobne do tych opisanych przez Jonathana Swifta w Podróżach Guliwera w rozdziale traktującym o wizycie Guliwera wśród wielkoludów. Z tą różnicą, że w odróżnieniu od Guliwera, Mundek spotkaniami z córką wodza wcale nie był zdegustowany i powracał do nich w pamięci z rozrzewnieniem. Nie wiedział, bo nie mógł wiedzieć o tym, że nad wyraz fizycznie rozwinięta córeczka wcale nie chciała mieć wypchanej laleczki. Wolała żywą.



           cdn…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz