sobota, 30 września 2017

183. Gut but

           Pochodząca z Bździochów gwiazda europejskich scen, a ściślej – gwiazdor, jedyny mieszkaniec Bździochów, który zrobił światową karierę i trafił nawet na deski La Scali i był po imieniu z największymi aktorami i pieśniarzami świata, Antek Paź, zanim na te deski dotarł, włóczył się niemal po całej Europie. To szczególnego rodzaju tournée odbywał wraz z trupą wiłów, z którą się zabrał z rodzinnej wsi wbrew szlochom matki i pomstowaniu ojca. W trakcie tej długiej podróży Antek Paź nie tylko nauczył się sztuki aktorskiej, lecz także mocno się w niej rozwinął, wyrabiając solidną pozycję wśród wiłowskiej trupy. Zanim jednak to nastąpiło, Antek miewał przeróżne przypadki, niektóre smutne, inne zaś zabawne.
           O smutnych przypadkach, takich jak bezgraniczna, ale i też nieodwzajemniona miłość do jednego czarnobrewego dziewczęcia z zespołu, ślicznego jak z obrazka, lecz niestety z zajętym sercem przez innego, nie warto wspominać, bo na samą myśl o niej żałość dławiła gardło Antka i wyzuwała go z wszelkich sił i chęci, a łzy same kręciły się w oczach. Dlatego milej jest wspominać przyjemniejsze przypadki i sytuacje, jak choćby ta z butami.
           Było to na ziemi niemieckiej w czasie, gdy do kolejnego występu potrzebne były Antkowi buty z cholewami w kolorze bordowym. Poszedł więc je obstalować do szewca, a że z tamtejszym językiem było jeszcze u niego krucho, z trudem na migi i używając różnych sposobów tłumaczenia (aż go ręce bolały od takiego mówienia), pokonał jakimś cudem zawiłości mowy niemieckiej i wyjaśnił, o jakie buty i kolor mu chodzi. Po odbiór poszedł na wszelki wypadek z innym członkiem swej wędrownej grupy, chłopakiem w jego wieku, który miał mu w razie czego pomóc się dogadać. Szkopuł w tym, że ów chłopak znał, a raczej rozumiał mowę niemiecką mniej więcej w takim samym stopniu co i Antek Paź.
           Antek buty przymierzył i wypróbował na wszystkie strony. Podobały mu się i pasowały jak ulał. Ale jak to szewcowi powiedzieć, nie wiedział ani Antek, ani jego kompan. Widząc ich bezradne miny, szewc doszedł do wniosku, że jego wyrób nie przypadł Antkowi do gustu, więc mrucząc pod nosem (prawdopodobnie przekleństwa), odłożył buty na półkę. To jeszcze bardziej zbiło chłopaków z pantałyku i stojąc w kącie rzemieślniczej izby, naradzali się, jak powiedzieć szewcowi, że buty są w porządku i chcą je zakupić.
           Antek stał jak słup soli i wpatrywał się w kolegę, który wysilał cały swój kilkunastoletni umysł, aby przypomnieć sobie choć jedno słowo pozwalające na wybrnięcie z tej niezręcznej sytuacji. Zwłaszcza że szewc spoglądał na nich spod zmarszczonych niezadowoleniem brwi. I wreszcie pacnął się otwarta dłonią w czoło, co miało znaczyć mniej więcej tyle samo, co słowo eureka w ustach Archimedesa (o którym, nawiasem mówiąc, jeszcze nie słyszeli), i podniecony tym, co sobie przypomniał, niemal krzyknął do Antka:
           – Wiem! Wiem! Powiedz mu: gut but!
           Czy szewc to zrozumiał, nie wiadomo, ale wiadomo jedno – Antek od szewca wyszedł z butami.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz