sobota, 9 grudnia 2017

193. Jedno jedyne – reaktywacja

           Każdorazowo telefon dzwoniący na biurku dyżurnego pogotowia ratunkowego w Bździochach podrywał na nogi wszystkich sanitariuszy i wlewał w ich serca nadzieję, że może akurat tym razem trafiło się coś poważniejszego. Nie inaczej było także w tym przypadku.
           Emerytowany sanitariusz Kierdel Wełenko, który z sentymentu często odwiedzał placówkę, w której kiedyś pracował (chciałoby się powiedzieć: wypruwał sobie żyły, ale nie byłoby to zgodne z prawdą, bo sanitariusze notorycznie cierpieli na brak zawodowych atrakcji i z utęsknieniem czekali na ten znaczący przypadek, o którym przynajmniej w gazetach napiszą, nie mówiąc już o tym, że kolejne pokolenia będą o nim wspominać z rozrzewnieniem), na dźwięk telefonu odruchowo przerywał drzemkę i unosił się z ławeczki, a po chwili, gdy oprzytomniał i przypomniał sobie, że jest już na emeryturze, opadał z powrotem na siedzenie i z ciekawością śledził poczynania swoich następców. Tym razem jednak nie opadł, bo gdy słyszał nazwisko poszkodowanego, nie tylko się poderwał, ale wręcz podskoczył z wrażenia. Natychmiast też powróciło wspomnienie, jak to którejś zimy zostało wezwane pogotowie do narciarza, który wjechał na jedyne drzewo na stoku Bździochowej Górki. Przypadek był tyle ciekawy, że Paput Szus-Deszczułko, bo o nim mowa, wjechał na drzewo, które rosło po drugiej stronie stoku, w całkowitym oddaleniu od tras zjazdowych. Ileż to było uciechy z bandażowaniem go! Sanitariusze poświęcili na ten cel całe zapasy bandaży znajdujące się w karetce, a ich radość sięgała niebios. Do szpitala przywieźli kogoś, kto z wyglądu przypominał mumię. Inna sprawa, że Szus-Deszczułko połamał sobie wtedy wiele kości. Gdy więc Wełenko usłyszał, o kogo chodzi, natychmiast przed oczami stanął mu tamten obraz, a w duszę wstąpiła nadzieja, że i tym razem będzie co najmniej tak samo. Ten obraz psuła mu jednak świadomość, że było upalne lato i na nartach raczej nikt nie jeździł. A może jednak… przynajmniej na wodnych… Myśl tę jednak Wełenko odrzucił, bo po Bździochówce na nartach wodnych pływać (jeździć?) się nie dało. A może jednak… – zaświtało mu znowu w głowie.
           Tymczasem przywieziono delikwenta i Wełenko doznał wielkiego rozczarowania, bo Paput miał obandażowany tylko skromny skrawek stopy. Ale za to okoliczności tego zdarzenia jako żywo przywołały tamte zamierzchłe wspomnienia. I wcale nie dlatego, że przy szpitalnym łóżku znów znalazła się notoryczna narzeczona Paputa, Malwina Markotna, ubolewająca nad jego niefartownym losem. Okazało się, że z nieszczęsnym Paputem stało się zupełnie to samo, co wówczas. Otóż na cudownie piaszczystej plaży znalazł się tylko jeden jedyny kamień i o ten właśnie kamień, spacerując, potknął się Paput Szus-Deszczułko, łamiąc sobie palec u nogi.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz