„Wiara
wypływa z doświadczenia”. Taka przewrotna i
niekoniecznie adekwatna do sytuacji myśl
postała w głowie Mojsze
Krankensztyfta, zwanego
powszechnie Mociem, kiedy
pewnego wieczoru będąc pod dobrą gwiazdą (co w nomenklaturze
bździochowskiej oznacza niewylewanie za kołnierz), zatrzymał go
policjant.
Mojsze wracał,
zataczając się i
czkając, z
knajpy, gdzie niebotycznie uszczęśliwiony opijał dobry wynik
badania lekarskiego. O
tego Mocia Mojsze się nie obrażał, bo takie nazwanie kojarzyło mu
się ze staropolskim określeniem szlachcica „mocium
panie”,
co sprawiało, że najzwyczajniej pęczniał z dumy.
Wynik
badania był
tak dobry, że wbrew uświęconemu zwyczajowi Mojsze postawił parę
kolejek sznapsa kilku swoim znajomym, a nawet nieznajomym, którzy
przesiadywali Pod
Upadłym Aniołem.
Być może był to czysty
przypadek, a może nie, że tymi nieznajomymi okazali się
bardzo wdzięczni kompani w osobach Piusa hrabiego Bździochowskiego
i jego dwóch
przyjaciół
od kielicha – lektora języków paraorientalnych uniwersytetu
bździochowskiego,
Grzechosława Pyszczozora,
i humorysty
New Bździoch Timesa,
Trycjana Paszkwilki. Rozanielony
Mojsze, zostawiwszy w restauracji niemałą jak na jego wyobrażenie
sumkę, stał teraz przed policjantem, chwiejąc się i wychylając
od pionu podobnie do wskazówki ściennego zegara. I
do tego czkało mu się co chwilę.
Wraz
z myślą o wierze i doświadczeniu przyplątało mu się ni stąd ni
zowąd wspomnienie, jak to swego czasu udał się do cadyka
z nękającym go od pewnego czasu dylematem. Stanął wówczas przed
oblaną najwyższą czcią
osobą i zadał jej
pytanie:
–
Rebe, dlaczego my, Żydzi, musimy chodzić w jarmułkach?
Cadyk
– najświątobliwszy ze
świątobliwych i najsprawiedliwszy ze sprawiedliwych – zastanowił
się głęboko, po czym rzekł:
–
W piśmie stoi napisane: „I
zszedł Pan do ludu”. To
jak ty myślisz, Mojsze, że Pan zszedł do ludu bez jarmułki?
Stojąc
i chwiejąc się, Mojsze rozgryzał w pamięci jakże trafną i mądrą
odpowiedź cadyka, gdy tymczasem
policjant zażądał
dowodu osobistego.
Mojsze wyjął zza pazuchy
dokument i podał przedstawicielowi władzy. Ten obejrzał papier i
zwrócił się do Mojsza:
–
Co pan mi tu daje? To jest przecież analiza moczu,
Na
to niezbity z pantałyku Mojsze odparł, czkając:
–
Oczywście, yps. Ana to moja żona, Liza to moja córka, a Mociu,
yps,
to jestem ja.
Jeszcze
z oddali Mojsze słyszał zaśmiewającego się policjanta.
Poczłapał, chwiejąc się do domu, a po drodze zupełnie
wywietrzała mu z głowy owa przewrotna myśl o wierze wypływającej
z doświadczenia.
cdn…