sobota, 10 marca 2018

206. Zawód wolontariusza Serdeczki

           Sekstus Serdeczko, który w brawurowy sposób wypełniał misję notorycznego wolontariusza, nie skąpił swego dobrego serca w żadnej sytuacji. Charakterystyczne dla niego i tak przydatne w tym, co robił, łagodny charakter, przyjazne dla wszystkich usposobienie i piękna dusza, objawiały się także w innych, zdawałoby się zaskakujących sytuacjach. Ale Sekstusa zaskoczyć nie było łatwo. Można by powiedzieć, że zawsze był czujny i trwał na swym wolontariuszowskim posterunku bez przerwy. Jak mawiał, powtarzając za klasykiem: Będę czynił swą powinność do końca świata i jeden dzień dłużej”.
           Nie było więc niczym niezwykłym i dla Sekstusa Serdeczki zaskakującym, gdy pewnego dnia zapukał do jego mieszkania człowiek potrzebujący. Już na pierwszy rzut oka było widać, że nie jest żadnym naciągaczem i rzeczywiście potrzebował wsparcia. Poprosił o coś do jedzenia.
           W tym miejscu można by ponownie zacytować klasyka, choć innego, bo Serdeczko – wolontariusz z powołania, z wyboru tudzież ze zwykłej ludzkiej uczciwości i poczciwości, odpowiedział:
           – Dlaczego nie? Pan siądzie, pan zaczeka, się załatwi. – Po czym posadził bezdomnego na ławeczce przed domem i przymknął drzwi.
           To co od tej chwili działo się w domu Serdeczki, a w szczególności w kuchni, bez trudu można byłoby określić jednym słowem – huragan. Zarządzony przez Sekstusa alert w krótkim czasie zaowocował stertą kanapek z czym tylko się dało, a konkretnie – ze wszystkim, co tylko dało się znaleźć w lodówce. Do tego zostały dołączone jeszcze własnego wyrobu weki błyskawicznie przyniesione z piwnicy i z taką piramidą jadła na tacy Sekstus wyszedł przed dom.
           Tu jednak ku jego wielkiemu rozgoryczeniu zastał pustą ławkę. Najwyraźniej bezdomny zniecierpliwił się zbyt długim czekaniem i uznał, że go zbyto, więc poszedł dalej. Serdeczko był niepocieszony. Usiadł na ławeczce i z trudem przełykał czarę goryczy. Bodaj po raz pierwszy w życiu jego trud został zlekceważony. Zawiedziony wpatrywał się w stos kanapek, a doznana gorycz zaczęła się w nim przelewać. I kiedy już się całkowicie przelała, zdruzgotany Serdeczko począł systematycznie pożerać dopiero co z wielkim oddaniem przygotowane przez całą zagonioną do pomocy rodzinę smakowitości. Nie jadł ze smakiem, bo nie był głodny. Robił to ze złości. Przy ostatnim kęsie poczuł satysfakcję, która zrównoważyła dopiero co doznany uszczerbek na honorze. Po ostatnim wypitym wprost ze słoika kompocie, wrócił mu dobry humor i komfort czystego sumienia.
           I wtedy w furtce pojawił się ów bezdomny, który wrócił po obiecane coś do jedzenia. Serdeczko o mało się nie zakrztusił z wrażenia. Ponownie posadził na ławeczce zdziwionego pustym talerzem wędrowca i pognał do domu.
           Dalej już wszystko odbyło się zgodnie z wolontariuszowską sztuką pomocy bezdomny został solidnie nakarmiony i wyposażony w żywność na dalszą drogę. A notoryczny wolontariusz Sekstus Serdeczko mógł z niewymuszoną (tym razem) satysfakcją robić swoje.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz