sobota, 31 marca 2018

209. Dokument bardzo osobisty

           „Wiara wypływa z doświadczenia”. Taka przewrotna i niekoniecznie adekwatna do sytuacji myśl postała w głowie Mojsze Krankensztyfta, zwanego powszechnie Mociem, kiedy pewnego wieczoru będąc pod dobrą gwiazdą (co w nomenklaturze bździochowskiej oznacza niewylewanie za kołnierz), zatrzymał go policjant. Mojsze wracał, zataczając się i czkając, z knajpy, gdzie niebotycznie uszczęśliwiony opijał dobry wynik badania lekarskiego. O tego Mocia Mojsze się nie obrażał, bo takie nazwanie kojarzyło mu się ze staropolskim określeniem szlachcica mocium panie”, co sprawiało, że najzwyczajniej pęczniał z dumy.
           Wynik badania był tak dobry, że wbrew uświęconemu zwyczajowi Mojsze postawił parę kolejek sznapsa kilku swoim znajomym, a nawet nieznajomym, którzy przesiadywali Pod Upadłym Aniołem. Być może był to czysty przypadek, a może nie, że tymi nieznajomymi okazali się bardzo wdzięczni kompani w osobach Piusa hrabiego Bździochowskiego i jego dwóch przyjaciół od kielicha – lektora języków paraorientalnych uniwersytetu bździochowskiego, Grzechosława Pyszczozora, i humorysty New Bździoch Timesa, Trycjana Paszkwilki. Rozanielony Mojsze, zostawiwszy w restauracji niemałą jak na jego wyobrażenie sumkę, stał teraz przed policjantem, chwiejąc się i wychylając od pionu podobnie do wskazówki ściennego zegara. I do tego czkało mu się co chwilę.
           Wraz z myślą o wierze i doświadczeniu przyplątało mu się ni stąd ni zowąd wspomnienie, jak to swego czasu udał się do cadyka z nękającym go od pewnego czasu dylematem. Stanął wówczas przed oblaną najwyższą czcią osobą i zadał jej pytanie:
           – Rebe, dlaczego my, Żydzi, musimy chodzić w jarmułkach?
           Cadyk – najświątobliwszy ze świątobliwych i najsprawiedliwszy ze sprawiedliwych – zastanowił się głęboko, po czym rzekł:
           – W piśmie stoi napisane: I zszedł Pan do ludu”. To jak ty myślisz, Mojsze, że Pan zszedł do ludu bez jarmułki?
           Stojąc i chwiejąc się, Mojsze rozgryzał w pamięci jakże trafną i mądrą odpowiedź cadyka, gdy tymczasem policjant zażądał dowodu osobistego. Mojsze wyjął zza pazuchy dokument i podał przedstawicielowi władzy. Ten obejrzał papier i zwrócił się do Mojsza:
           – Co pan mi tu daje? To jest przecież analiza moczu,
           Na to niezbity z pantałyku Mojsze odparł, czkając:
           – Oczywście, yps. Ana to moja żona, Liza to moja córka, a Mociu, yps, to jestem ja.
           Jeszcze z oddali Mojsze słyszał zaśmiewającego się policjanta. Poczłapał, chwiejąc się do domu, a po drodze zupełnie wywietrzała mu z głowy owa przewrotna myśl o wierze wypływającej z doświadczenia.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz