Mierzwita
Trzódko, zanim popadła w notoryczne macierzyństwo, była kobietą
skromną, nieśmiałą i zahukaną. Nie wiadomo, przez kogo, i czy na
pewno była zahukana, takie wszakże sprawiała wrażenie. Różnie
nazywano dziewczyny, które na zabawach w remizie strażackiej zwykle
podpierały ściany, różnie więc też nazywano Mierzwitę, której
przesiadywanie na ławeczce pod ścianą przez całą zabawę było
jakby naturalnie pisane. Najczęściej zwano ją ciepłą kluchą.
Być może była tu jakaś paralela do jej nazwiska, bo wówczas
nazywała się Cieniucha.
Inna
sprawa, że Mierzwita rzetelnie sobie na takie przezwisko
zapracowała. Po prostu nie dbała o siebie wystarczająco, aby
wzbudzić wśród chłopców inne uczucia niż politowanie i chęć
ucieczki. Szczegóły owego niedbania pomińmy – kto tak miał, ten
wie. Prócz tego była lękliwa do tego stopnia, że – zgodnie z
popularnym powiedzonkiem – bała się własnego cienia i wszędzie
musiał ją prowadzać brat. Na te nieszczęsne zabawy w remizie też.
Wiele
zabaw Mierzwita przesiedziała na ławeczce, zawsze tej samej i
zawsze w tym samym miejscu, zanim zdarzyło się coś, co można by
nazwać cudem. Bo oto któregoś wieczoru znalazł się ktoś, kto
nie tylko się Mierzwitą zainteresował, a wręcz oszalał na jej
punkcie. Cała remiza, łącznie z orkiestrą, która nawet na moment
przestała grać, popadła w osłupienie, bo tym, kto wbrew utartemu
zwyczajowi nie przeszedł koło Mierzwity jak koło powietrza, był
nie kto inny, tylko wiejski przystojniak, znany w całych Bździochach
i szerokiej okolicy łamacz niewieścich serc, chłopak, za którym
najlepsze bździochowskie partie wodziły maślanym wzrokiem, które
– choć z pilnie strzeżoną cnotą – w marzeniach chętnie mu
się oddawały, które bez zmrużenia oka pozwoliłyby się zawieść
(i zwieść) na koniec świata, które gotowe były wydrapać oczy
każdej konkurentce, a które ów bździochowski Casanova nieledwie
omiatał wzrokiem, Amadeusz Trzódko.
Zaczęło
się od tego, że porwał ją do tańca (którego wprierw musiał ją
nauczyć), a potem to już poszło. Okazało się, że Mierzwita ma
śliczny uśmiech i potrafi się poruszać z gracją nimfy. A dla jej
włosów układających się w pukle i opadających fantastycznymi
kaskadami na powabne ramiona, można było stracić zmysły. Wkrótce
były oświadczyny, a potem ślub.
Dawne
życie Mierzwity poszło w zapomnienie; zaczęła się era rodzenia.
Organizm Mierzwity jakby tylko na to czekał. Obdarowywał ją
szczodrze, nierzadko bliźniętami. Beneficjentka nowego życia zaś
rzuciła się w wir matkowania, a obowiązków, o czym nie trzeba
nikogo przekonywać, miała w bród. Wszystkim jednak potrafiła
podołać, ergo takie życie stało się jej pasją. Na marginesie
tylko wspomnę, że to właśnie Mierzwita Trzódko podczas jednego
ze spacerów z liczną gromadką dzieci była świadkiem zabicia się
nauczyciela literatury w gimnazjum, Inkausta Gęsiopióra podczas
próby naśladowania Pegaza. Fakt ten jednak, na szczęście, nie
zaważył na jej życiu.
A
być może jednak zaważył i zdarzenia tego nie należy traktować
marginalnie. Bo oto stało się tak, że kochany jej małżonek
zginął w podobny sposób, to znaczy w wypadku lotniczym. W takiej
sytuacji powszechnie mniemano, że Mierzwita się załamie, bo zostać
z liczną gromadką dzieci to nie jest prosta sprawa. Zwłaszcza, że
chowanie potomstwa zajmowało jej cały czas i nie było mowy o pracy
zarobkowej. Oblatywanie nowych konstrukcji samolotów – taki był
zawód byłego wiejskiego lowelasa, a obecnie męża Mierzwity –
było zajęciem na tyle intratnym, aby nie musiała ona pracować.
I
podczas gdy całe Bździochy przewidywały powolne popadanie
Mierzwity w biedę, stał się kolejny cud.
Otóż
Mierzwita zdobyła licencję pilota, a następnie wygrała konkurs na
najlepszego oblatywacza i zajęła miejsce męża w firmie lotniczej.
Tym sposobem bieda omijała ją z daleka, a Mierzwita prócz wielu
innych obowiązków, wzięła się za pisanie pamiętnika, w którym
chce poddać analizie wpływ ławeczki w remizie strażackiej na
dalsze życie skromnych dziewcząt.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz