sobota, 30 czerwca 2018

222. O Jajszczyku, który rzucał palenie

           Galimatias Jajszczyk znany był głównie z tego, że rzucał palenie. Wreszcie rzucił. Wbrew ogólnemu przeświadczeniu bździochowian twierdził, że tym razem skutecznie. Po raz pierwszy w swej niepodważalnie trafnej masie, bo podległej psychologii tłumu, bździochowianie się mylili. Galimatias Jajszczyk pewnego niczym niewyróżniającego się dnia nieodwołalnie rzucił palenie. Cóż można jeszcze w tej kwestii dodać, chyba tylko to, że owo rzucenie było nie tylko nieodwołalne, ale i stanowcze, nieodwracalne, stuprocentowe, bezwarunkowe, kategoryczne, bezapelacyjne, bezdyskusyjne, niekwestionowane, totalne, bezpowrotne, radykalne, trwałe i peremptoryczne. No i jeszcze absolutne, choć niekoniecznie niewątpliwe. Ta niekonieczna wątpliwość, nie trzeba dodawać, to zdanie mieszkańców. A jednak Galimatias Jajszczyk palenie rzucił.
          Po trzydziestu trzech latach od tamtego wydarzenia (bo inaczej tego wyczynu nazwać niepodobna), jego beneficjentowi wzięło się na wspominki. Siedział przed telewizorem, przytulony plecami do pieca, wpatrywał się w gadające o niczym głowy i powoli odpływał myślami w przeszłość. Trzydzieści trzy lata, to jakby chrystusowy wiek, wart jest więc wspominków i reminiscencji. Oraz refleksji.
          I tak, błądząc po zakamarkach pamięci, natrafił na obraz, kiedy to pierwszy raz, jako uczeń trzeciej klasy szkoły powszechnej wraz z kolegami w krzakach, na jakichś zwałach gruzu zapalił pierwszego sporta. Myślał, że się wtedy zakaszle na śmierć, tak go piekło gardło. Postanowił sobie, że jeśli jako dorosły będzie palaczem, to nigdy, przenigdy nie będzie palił sportów. No i udawało mu się dotrzymywać tego postanowienia przez całe trzydziestotrzyletnie palacze życie.
          Kolejny obraz, jaki mu się przewinął w pamięci, to pierwsze rzucanie palenia. Wytrzymał miesiąc. Po drugim rzucaniu też wytrzymał miesiąc. Więc kiedy po trzecim rzucaniu też wytrzymał miesiąc, doszedł do wniosku, że jest to czynność bezsensowna, i musiało minąć jeszcze wiele lat, zanim nastała ta wiekopomna chwila, w której Galimatias Jajszczyk rzeczywiście pozbył się nałogu.
          Ale…
          Oczywiście w takich sytuacjach zawsze musi się znaleźć jakieś ale. Żeby nie było tak gładko i miałko, życie dopisało coś niecoś do scenariusza, zamykając pewien krąg zdarzeń. I wcale nie chodzi tu o jeden ze sposobów odchodzenia od nałogu papierosowego, czyli zastąpienie go fajką. Po miesiącu odstawił fajkę, doskonały tytoń, który sobie do niej zaserwował, oraz akcesoria okołofajkowe i z lubością zapalił papierosa. Patrzył wtedy w lustro, widział odbicie swojej rozanielonej twarzy zasnutej dymem i wiedział, czego potrzebuje. Nie zraziły go nawet wieści o znajomych, którzy zeszli z tego świata z powodu nadmiernej miłości do tytoniowego dymu. Tak było do tego dnia, w którym, jak już zostało to powiedziane, nieodwołalnie rzucił palenie. Ale wróćmy do naszego ale.
          Otóż pewnego dnia, a było to już w czasie nieodwołalnej abstynencji papierosowej, zdarzyło się Galimatiasowi Jajszczykowi spóźnić na pociąg. Wpadł na peron, gdy mijał go ostatni wagon pociągu, którym Galimatias powinien był jechać, bo inaczj strasznie skomplikują się sprawy, które miał załatwić w odległym mieście. Jazda następnym pociągiem nie wchodziła w rachubę. Krótka decyzja i Galimatias podbiegł i wskoczył na ostatni stopień ostatniego wagonu. Szczęściem drzwi wejściowe nie były zamknięte.
          Taki wyczyn nie mógł ujść niezauważony, toteż dyżurny ruchu wykonał stosowny gest lizakiem i maszynista gwałtownie zahamował skład. Galimatiasa siła bezwładności rzuciła do przodu. Odbił się od zewnętrznej ściany wagonu i trzymając się uchwytu, efektownym łukiem wpadł w otwarte drzwi wagonu. Tym niecodziennym sposobem zdążył na pociąg. Ale…
          I tu pojawia się kolejne ale. Bo kiedy tak stał zgoniony, łapczywie wciągając powietrze, nadszedł konduktor. Jego mina nie wróżyła nic dobrego. Za taki wyczyn można było się spodziewać wysokiego mandatu i sporych kłopotów od służb kolejowych. Galimatias wymyślił więc na poczekaniu historyjkę. Którą uraczył konduktora. Opowiedział mu o swoim dramacie rzekomo zdradzanego męża. I to z kim! Z najlepszym, jak mu się dotąd wydawało, przyjacielem. I to gdzie! W jego domu, w jego łóżku, w jego pościeli. Konduktor słuchał przejęty. Wtedy dla zwiększenia dramaturgii opowiadania Galimatias spytał się konduktora, czy nie ma przypadkiem papierosa, bo wyskoczył z domu tak jak stał, i nawet nie zdążył wziąć papierosów. Konduktor (na jego twarzy wyraźnie odbijało już głębokie współczucie) ochoczo wyjął paczkę i poczęstował Galimatiasa. Galimatias nadal sugestywnie odgrywając swą rolę, zapalił i głęboko się zaciągnął. Poczuł w gardle ogień. Przyjrzał się paczce papierosów wciąż jeszcze trzymanej w ręce przez konduktora. Były tosporty. Przypomniał mu się pierwszy papieros palony z kolegami w krzakach, na gruzach, i obietnica, że nigdy więcej w życiu… No cóż, ale tego wymagała sytuacja. Dzięki swej grze uniknął kary.
          To był jedyny raz, kiedy Galimatias Jajszczyk nie dotrzymał danej sobie obietnicy. Przy tej okazji mieszkańcy Bździochów przypomnieli sobie, że Galimatias Jajszczyk jest aktorem i gra w bździochowskim teatrze imieniem Odrowąża Pumpernickla Kopytki.
          Obraz tych wydarzeń z przeszłości powoli się zacierał. Galimatias, wsparty o wystygły już piec, wracał do rzeczywistości. Gadające głowy w telewizorze zastąpiły inne gadające głowy. Na stole lśniła wypolerowana do połysku mosiężna przedwojenna, nieużywana od lat popielniczka.



           cdn…
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz