sobota, 23 czerwca 2018

221. Permanentne cierpienia doktora Skalpela

           Doktor obojga nazwisk Maryjan Skalpel-Cwyst, chirurg ogólnostosowany, miał pewien problem. Problem ten nie miał nic wspólnego z powszechnym pomijaniem drugiego członu nazwiska podczas zwracania się do niego. Do tego, że mówiono o nim po prostu doktor Skalpel już przywykł, więc nie to było źródłem jego frustracji. Doktor Skalpel miał kłopoty ze snem. Jak zapewne pamiętamy, tę jego dolegliwość powodowali Ocho i Wocho, poranni roznosiciele mleka, którzy robili to tak hałaśliwie, że mogli postawić na nogi nieboszczyka w nieodległej przyszpitalnej kostnicy (dodajmy, oddając sprawiedliwość, że tylko z rzadka znajdujących się tam z przyczyny doktora, gdyż doktor, chirurg z przebogatą praktyką, rękę miał pewną niczym szeryf w amerykańskim westernie, i jeśli coś podczas operacji poszło nie tak, to nie za sprawą doktora). Słowem, zaśnięcie po nocnym dyżurze, dzięki niefrasobliwej pracowitości obu braci, było niemożliwe.
           Jest wielce prawdopodobne, że to brak porządnego snu powodował fantazyjne wzory zaszywanych ran pooperacyjnych, co byłemu pacjentowi doktora, humoryście New Bździoch Timesa, Trycjanowi Paszkwilce, dało asumpt do założenia Stowarzyszenia Posiadaczy Fantazyjnych Blizn Powyrostkowych. A być może, że to robota studentów, którym w ramach praktyki zleca się zaszywanie ran po chirurgicznych cięciach.
           Ale na tym perturbacje doktora Skalpela nie się kończyły, bo o ile powyższe dotyczyło poranków po nocnym dyżurze, o tyle wieczorem wcale nie było lepiej. Wieczorem zasypianie doktorowi Skalpelowi zakłócał sąsiad z wyższego piętra. Niechcący wprawdzie, ale jednak.
           Przenieśmy się zatem do mieszkania odgórnego sąsiada, by się dowiedzieć, jak niechcący co wieczór można zakłócać spokój. Tym bardziej, że sąsiad, Piś Potulak, to człowiek nad wyraz spokojny, zamieszkujący tam razem z małżonką, która choć nieco innego charakteru niż mąż, też raczej sąsiedzkich kłopotów nie przysparzała.
            Piś jako obuwie domowe upodobał sobie plastikowe klapki, tak zwane fakirki, z całą masą wypustek-igiełek stymulujących najprzeróżniejsze receptory znajdujące się pod stopami. Wieczorem, kładąc się do łóżka, zsuwał klapki z nóg i zanurzał się w pościeli (oraz – według harmonogramu – w małżonce, która pilnie strzegąc owego harmonogramu, oczekiwała małżonka, bądź nie). Piś nie przypuszczał, że spadające z nóg klapki powodują hałas, który budzi sąsiada z dołu. Miał się o tym dowiedzieć od niego dopiero, gdy ten zagadnął go któregoś dnia w tej sprawie. Następstwem spotkania były oczywiście przeprosiny i obietnica zmiany klapkowych zwyczajów.
           Piś, człowiek ugodowy i spolegliwy, zamierzał rzetelnie wywiązać się z obietnicy, lecz przypomniał sobie o niej dopiero, gdy pierwszy klapek huknął o podłogę. Dlatego drugi klapek zdjął i jak najciszej położył koło łóżka. Zanim zasnął, obejrzał jeszcze ze słuchawkami na uszach film w telewizji (tego wieczoru harmonogram przewidywał samotne zasypianie – od drugiej strony łóżka dochodziło cichutkie pochrapywanie małżonki), poczytał i przejrzał zapiski dotyczące następnego dnia, po czym ułożył się do snu.
           Już, już miał zasnąć, już powoli odpływał w objęcia Morfeusza, już myśli krążyły po dalekich nierealnych rewirach, gdy do przytomności przywołało go walenie w podłogę i natarczywy głos doktora Skalpela:
           – Panie! Zlituj się i zrzuć wreszcie tego drugiego klapka, bo nie mogę zasnąć.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz