Tomiał
Wiecheć, właściciel skromnej kwiaciarni położonej z dala od
centrum Bździochów z racji tej skromności był łasy na wszelkiego
rodzaju promocje i konkursy ogłaszane gdzie tylko dało się
ogłosić. Miały mu one pomóc podbudować finanse, a co za tym
idzie – reputację. Gdy ogłoszono wyniki konkursu sms-owego, a po
nim wywiad z jego zwycięzcą, w którym ów zawiedziony zwycięzca
żalił się, że liczył na wygranie dziesięciu mercedesów, a
wygrał tylko dziewięć, Wiecheciowi, jak to się mówi, skoczyła
gula i drgnęła w nim hazardowa żyłka. Drgnęła, ba, wpadła
nieomal w rezonans, tak że Wiecheć rzucił się w wir konkursów i
promocji. Przedświąteczny i przednoworoczny okres temu sprzyjał.
Wysyp możliwości i atrakcyjnych wygranych był wielki.
Nagroda
główna – skoda fabia, głosiła zapowiedź konkursu na nowatorską
konstrukcję drabiny z blachy aluminiowej hartowanej, ryflowanej. Co
tam, pomyślał Wiecheć, wprawdzie to nie mercedes, ale zawszeć to
jakaś wartość. Wchodzę w to.
I
wszedł. W wyszperanej w gazetce hipermarketu promocji znowu skoda
fabia. Trzeba tylko wymyślić hasło reklamowe firmie produkującej
sznurówki. Będzie druga fabia, zaśnił na jawie. Wprawdzie to nie
to co dziewięć mercedesów, ale też niezgorsza furka. No i już
druga. Wchodzę w to, zdecydował. Wymyślił i wysłał.
W
radiowym konkursie na wyczerpującą opinię o wyrobach z podrobów
kaczych też fabia. Tu trzeba wymyślić motyw przewodni kampanii
reklamowej firmy wprowadzającej na rynek nowość – podroby z
kaczki rasy „merd”
faszerowane masą dorszowo jabłkową tylko z polskich jabłek.
Narodowość dorsza dowolna. Wchodzę. Wysłał stosownego sms-a.
Konkurs
telewizyjny na najlepszą wełnę na patriotyczny szalik także
oferował skodę fabię. Super, to już trzecia. Wchodzę.
Gdzieś
wynalazł konkurs literacki – wiersz, tematyka dowolna. Jeszcze raz
fabia. To coś dla mnie. Wchodzę.
Na
fotografii cała taczka kabaczków. Kup dwa i wymyśl hasło, a
trzeciego i skodę fabię otrzymasz gratis – głosiła zapowiedź.
I
tak dalej. Ogłoszenia promocyjne i konkursowe mnożyły się jak
króliki, choć na nie przyjdzie czas dopiero na Wielkanoc. Wiecheć
wprost szalał w swoim przeszklonym kwiaciarskim pawiloniku.
Rozwiązywał krzyżówki, rebusy i zagadki, wymyślał hasła,
bon moty, slogany oraz wiersze, słał sms-y, klepiąc w przyciski
komórki jak rasowa sekretarka w klawisze maszyny do pisania, wysyłał
maile i tak dalej, i tak dalej.
Gdy
wreszcie wyczerpała się zawartość konkursowego rogu obfitości i
wyczerpany niezwykłą aktywnością twórczo-wytwórczo-przetwórczą
Wiecheć oklapł i zaczął znowu dostrzegać otoczenie, przyszła
pora na oczekiwanie rezultatów. Z całego tego promocyjnego
zamieszania niewiele pamiętał. Przez zwoje pamięciowe przetaczały
mu się jedynie jakieś urywki zdań, co do których nie miał
żadnych skojarzeń, a które na pewno poszły w eter wraz z sms-ami.
Jakieś odległe kabaczki z taczki na drabinie przy kominie mieszały
się z rybnymi szalikami w omaście jabłkowej, a nad wszystkim
fruwały kieliszki za dyszki obwiązane sznurówkami i temu podobne
wygibasy myślowe snuły się i wiły po głowie Wiechecia. Jednego
wszakże był pewien – że wszystkie zadania wykonał jak najlepiej
i co najmniej dziewięć skód fabia, a może i dziesięć stanie
niebawem przed jego domem. Oraz kwiaciarnią. Które gdzie,
zadecyduje póżniej, jak już będą.
No
i wreszcie dokonało się i wraz z zakończeniem terminów promocji i
konkursów zaczęły spływać nagrody. Takich rezultatów Tomiał
Wiecheć się nie spodziewał. Na razie skód fabii było dwanaście,
a to dopiero była połowa akcji. Tylko patrzeć, ja spłyną
kolejne. Tymczasem było ich dwanaście i każda w innym kolorze.
Ciekawe, czy któreś kolory się powtórzą, myślał Wiecheć,
spoglądając na dwanaście miniaturek samochodów skoda fabia
ustawionych w szyku na stole, cały czas jeszcze nakrytym świątecznym
obrusem.
cdn…