Przedsiębiorstwo
Produkcji Rzeczy Pożądanych, tak jak większość firm będących
własnością tak zwaną społeczną, czyli niczyją, miało podobną
strukturę organizacyjną i podobną efektywność produkcyjną. W
czasie, gdy miała miejsce niniejsza historia, liczyła się przede
wszystkim ideologiczna poprawność załogi, a zwłaszcza dyrekcji,
co w zasadzie było najlepszym, a często jedynym kryterium oceny
funkcjonowania zakładu. W każdym dyrektorskim gabinecie był
specjalny telefon, najczęściej w obudowie koloru czerwonego, który
miał swego brata bliźniaka w postaci takiego samego aparatu
znajdującego się na biurku sekretarza w komitecie miejskim. W
przypadku Bździochów – oczywiście w komitecie wiejskim.
Wspomniane
bliźniacze telefony miały niezwykłą moc i bardzo prosty sposób
działania. Wystarczyło że sekretarz tylko podniósł słuchawkę,
nawet nie musiał wykręcać numeru, a już jego brat bliźniak
znajdujący się na drugim końcu linii terkotał jak szalony. Ba,
wcale nie terkotał, tylko swym donośnym natarczywym dzwonkiem
natychmiast wdzierał się w najgłębsze zakamarki dyrektorskiego
mózgu. Mózgu, który natychmiast formułował w ustach odbiorcy
jedynie słuszną odpowiedź: „Tak
jest, Towarzyszu Sekretarzu”.
Przy tym „T”
i „S”
były wyraźnie słyszalne jako duże „T”
i „S”,
a nie jakieś tam byle jakie, „t”
i „s”
wzięte zwyczajnie z alfabetu.
Obok
czerwonego aparatu telefonicznego na biurku dyrektora stał drugi
aparat, już niekoniecznie czerwony, który miał wielu braci, a
każdy z nich w postaci takiego samego aparatu spoczywał na biurku
kierownika każdego wydziału czy działu w przedsiębiorstwie. I
każdy działał na identycznej zasadzie jak te wyższego szczebla.
Dyrektor podnosił słuchawkę, wciskał odpowiedni guziczek i na
właściwym kierowniczym biurku odzywał się jego dyspozycyjny brat.
Najczęściej
więc działało to w taki, niezbyt skomplikowany sposób –
sekretarz miał pomysł, dzielił się nim (czytaj: przekazywał go)
z dyrektorem, ten z kolei w zależności od rodzaju sekretarskiego
pomysłu przekazywał polecenie do właściwej komórki celem
wykonania. W rachubę wchodził jeszcze wariant przekazywania przez
dyrektora poleceń płynących z komitetu swojemu asystentowi, jeśli
takowego posiadał.
Był
czas – dość krótki czas – gdy w Przedsiębiorstwie Produkcji
Rzeczy Pożądanych asystentował dyrektorowi Chriś Chodaczek.
Chriś, który uważał, że mu się coś należy (nie
od kogoś konkretnego i nie coś konkretnego, ale tak w ogóle),
awans
zawdzięczał pozycji swego ojca lekarza, bo na pewno nie swojemu
podejściu do pracy. Wszystkie
więc polecenia dyrektora przechodziły przez jego ręce, a ściślej
– przez jego uszy i usta.
Mistrzem
zmianowym Wydziału Niezbędnych Podzespołów do Rzeczy Pożądanych
był wówczas szkolny kolega Chrisia, Portek Niefartek, który jakby
się mocno nie starał, tak zawrotnej kariery jak Chryś nie był w
stanie zrobić. Dlaczego? To już zupełnie inna historia. Portek
sprawę bezpośredniego telefonu miał już na tyle ogarniętą, że
zarówno dotychczasowe doświadczenie, jak i tumiwisistyczny
charakter po oczywistej odpowiedzi: „Tak,
panie asystencie”,
sprawiały, że odkładał słuchawkę i natychmiast zapominał o
otrzymanym właśnie
poleceniu. Należy zauważyć, że w tym wypadku ani „p”,
ani „a”
nie były wypowiadane z
oczekiwaną atencją
jako duże „P”
i duże „A”.
Wynikało to z tych dwóch wymionionych wyżej rzeczy –
dotychczasowego doświadczenia i tumiwisistycznego charakteru
Niefartka. No i może jeszcze z osobistej minizemsty, za konieczność
zwracania się do szkolnego jak
by nie było kolegi,
którego ego niepomiernie wzrosło po awansie, przez „pan”.
Mechanizm
takiego załatwiania spraw „wyższej
wagi”
był w sumie dość prosty. Najczęściej
telefon nie odzywał się po raz drugi. Angażowanie się więc przez
Portka Niefartka w wykonanie sprawy byłoby tylko zbędną stratą
czasu, energii i materiałów, co sprawdzało się niemal za każdym
razem.
I tylko niekiedy, jak na przykład przy realizacji większego zadania
otulonego
ideologicznie w slogan
„Myśl
Partii, czyn ludu”,
bezpośredni telefon dzwonił ponownie.
Wtedy
Niefartek przekazywał odpowiednie polecenia niżej i załatwiał
temat.
Tak
to działało. Niektórzy mieszkańcy Bździochowej Doliny jeszcze to
pamiętają.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz