sobota, 22 grudnia 2018

247. Tak jest, panie asystencie

          Przedsiębiorstwo Produkcji Rzeczy Pożądanych, tak jak większość firm będących własnością tak zwaną społeczną, czyli niczyją, miało podobną strukturę organizacyjną i podobną efektywność produkcyjną. W czasie, gdy miała miejsce niniejsza historia, liczyła się przede wszystkim ideologiczna poprawność załogi, a zwłaszcza dyrekcji, co w zasadzie było najlepszym, a często jedynym kryterium oceny funkcjonowania zakładu. W każdym dyrektorskim gabinecie był specjalny telefon, najczęściej w obudowie koloru czerwonego, który miał swego brata bliźniaka w postaci takiego samego aparatu znajdującego się na biurku sekretarza w komitecie miejskim. W przypadku Bździochów – oczywiście w komitecie wiejskim.
          Wspomniane bliźniacze telefony miały niezwykłą moc i bardzo prosty sposób działania. Wystarczyło że sekretarz tylko podniósł słuchawkę, nawet nie musiał wykręcać numeru, a już jego brat bliźniak znajdujący się na drugim końcu linii terkotał jak szalony. Ba, wcale nie terkotał, tylko swym donośnym natarczywym dzwonkiem natychmiast wdzierał się w najgłębsze zakamarki dyrektorskiego mózgu. Mózgu, który natychmiast formułował w ustach odbiorcy jedynie słuszną odpowiedź: Tak jest, Towarzyszu Sekretarzu. Przy tym T i S były wyraźnie słyszalne jako duże T i S, a nie jakieś tam byle jakie, t i s wzięte zwyczajnie z alfabetu.
          Obok czerwonego aparatu telefonicznego na biurku dyrektora stał drugi aparat, już niekoniecznie czerwony, który miał wielu braci, a każdy z nich w postaci takiego samego aparatu spoczywał na biurku kierownika każdego wydziału czy działu w przedsiębiorstwie. I każdy działał na identycznej zasadzie jak te wyższego szczebla. Dyrektor podnosił słuchawkę, wciskał odpowiedni guziczek i na właściwym kierowniczym biurku odzywał się jego dyspozycyjny brat.
          Najczęściej więc działało to w taki, niezbyt skomplikowany sposób – sekretarz miał pomysł, dzielił się nim (czytaj: przekazywał go) z dyrektorem, ten z kolei w zależności od rodzaju sekretarskiego pomysłu przekazywał polecenie do właściwej komórki celem wykonania. W rachubę wchodził jeszcze wariant przekazywania przez dyrektora poleceń płynących z komitetu swojemu asystentowi, jeśli takowego posiadał.
Był czas – dość krótki czas – gdy w Przedsiębiorstwie Produkcji Rzeczy Pożądanych asystentował dyrektorowi Chriś Chodaczek. Chriś, który uważał, że mu się coś należy (nie od kogoś konkretnego i nie coś konkretnego, ale tak w ogóle), awans zawdzięczał pozycji swego ojca lekarza, bo na pewno nie swojemu podejściu do pracy. Wszystkie więc polecenia dyrektora przechodziły przez jego ręce, a ściślej – przez jego uszy i usta.
          Mistrzem zmianowym Wydziału Niezbędnych Podzespołów do Rzeczy Pożądanych był wówczas szkolny kolega Chrisia, Portek Niefartek, który jakby się mocno nie starał, tak zawrotnej kariery jak Chryś nie był w stanie zrobić. Dlaczego? To już zupełnie inna historia. Portek sprawę bezpośredniego telefonu miał już na tyle ogarniętą, że zarówno dotychczasowe doświadczenie, jak i tumiwisistyczny charakter po oczywistej odpowiedzi: Tak, panie asystencie, sprawiały, że odkładał słuchawkę i natychmiast zapominał o otrzymanym właśnie poleceniu. Należy zauważyć, że w tym wypadku ani p, ani a nie były wypowiadane z oczekiwaną atencją jako duże P i duże A. Wynikało to z tych dwóch wymionionych wyżej rzeczy – dotychczasowego doświadczenia i tumiwisistycznego charakteru Niefartka. No i może jeszcze z osobistej minizemsty, za konieczność zwracania się do szkolnego jak by nie było kolegi, którego ego niepomiernie wzrosło po awansie, przez pan.
          Mechanizm takiego załatwiania spraw wyższej wagi był w sumie dość prosty. Najczęściej telefon nie odzywał się po raz drugi. Angażowanie się więc przez Portka Niefartka w wykonanie sprawy byłoby tylko zbędną stratą czasu, energii i materiałów, co sprawdzało się niemal za każdym razem. I tylko niekiedy, jak na przykład przy realizacji większego zadania otulonego ideologicznie w slogan Myśl Partii, czyn ludu, bezpośredni telefon dzwonił ponownie.
          Wtedy Niefartek przekazywał odpowiednie polecenia niżej i załatwiał temat.
          Tak to działało. Niektórzy mieszkańcy Bździochowej Doliny jeszcze to pamiętają.

          cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz