sobota, 8 grudnia 2018

245. Trzy potknięcia rekruta Jóźka Wędzidły

           Kariera pułkowa Jóźka Wędzidły zaczynała się, jak zwykle w wojsku, od nauki chodzenia i wdrażania wszystkich pozostałych zasad regulaminów wojskowych. Może to się wydać dziwne, ale człowiek, a zwłaszcza człowiek płci męskiej uczy się chodzić dwa razy. Każdy chłopak zanim przekroczy bramę pułku jest przekonany, że umiejętność chodzenia ma opanowaną jeśli nie do perfekcji, to na pewno w stopniu wystarczającym do bezkolizyjnego przemieszczania się z miejsca na miejsce. Ostatecznym sprawdzianem jest tu trafienie w drzwi pociągu, który zawiezie go do jednostki wojskowej po co najmniej tygodniowym żegnaniu się z kolegami, czyli po wlaniu w siebie hektolitrów wszelkich trunków. W wojsku rekrut dowiaduje się, że o prawdziwym chodzeniu ma raczej nikłe pojęcie, a o maszerowaniu – żadnego.
           W zasadzie można by tu zauważyć, że niektóre z kobiet też uczą się chodzić dwa razy. Jeśli dziewczyna zdecydowała się zostać modelką, to powtórną naukę chodzenia ma jak w banku. Nie będziemy jednak porównywać nauk chodzenia męskiego z damskim, zwłaszcza że trudno byłoby sobie wyobrazić pluton wojska maszerujący krokiem stosowanym na wybiegu podczas rewii mody, a modelki też raczej nie wychodzą na wybieg z karabinem na plecach. Ot, taka mała dygresja na temat powtórki z nauki chodzenia.
           Wróćmy zatem do armijnych początków Jóźka Wędzidły. Wiemy o nim tyle, że służył w pułku artylerii naziemnej w czasie, gdy działa były ciągnięte przez konie, te zaś w wolnym czasie przebywały w stajniach, w których oporządzali ich dyżurni żołnierze, dla których z kolei nie był to czas wolny. Józiek Wędzidło, jak nakazywał niepisany i całkowicie pozaregulaminowy zwyczaj, gdy tylko nadarzyła się okazja, ćwiczył oko. Czyli spał. Jak pamiętamy, został przyłapany kiedyś na ćwiczeniu oka w stajni i tylko świetny refleks uratował go od kary. Niemniej zwyczaj był kultywowany nadal, bo taka jest natura żołnierza. No i utartego tradycją zwyczaju też nie wolno poniechać.
           Pierwszą rzeczą, o którą potknął się Józiek w wojsku było łóżko. Oczywiście nie potknął się dosłownie. Okazało się, że nie potrafi porządnie, czyli na żyletę zasłać łóżka. Nazwa na żyletę już wtedy funkcjonowała, choć wszyscy jak jeden, (no, może z wyjątkiem starszej kadry oficerskiej) golili się brzytwami, bo wynalazek Kinga Kampa Gillette'a był wówczas zaledwie krzykiem mody i mało kogo było stać na taką ekstrawagancję. Józiek solidną brzytwę solingenowską odziedziczył po przodkach i używał jej jak bozia przykazała. Zaś łóżko na żyletęsłało się za pomocą półki. O tym, że tak należy robić Józiek dowiedział się już pierwszego poranka i nie zapomniał do końca życia. W duchu sobie żartował, że w pułku używa się półki do ścielenia łóżka.
           Drugą rzeczą, o którą się potknął nasz bohater był marsz, czyli nauka chodzenia, i tu można by powiedzieć, że potknął się oń dosłownie. Rekruci zalewają się potem, gdy starają się okiełznać bezładne ruchy rąk i nóg, aby je wbić w regulaminowe karby, a i tak przez pewien czas każda kończyna lata jak i gdzie chce. Ale w końcu udaje się opanować sztukę regulaminowego maszerowania. W każdym razie nie jest znany przypadek, aby któremuś z rekrutów się to nie udało.
           Gdy już żołnierz został wyszkolony w sprawach podstawowych, zaczyna się naprawdę to, po co tam przyszedł, czyli strzelanie. W przypadku artylerii jest to strzelanie ze wszystkiego, co tylko do strzelania wymyślono – od pistoletu poprzez karabin do działa. O ile pistolet i karabin dały się ogarnąć w miarę łatwo, o tyle z działem to już inna sprawa. Bo działo to wielka rzecz. Po pierwszym wystrzale, gdy huk wbił się poprzez ucho do wnętrza mózgu, Józiek nie wiedział, co ma z sobą począć. Otumaniony kręcił się w kółko z przeświadczeniem, że zaraz wwierci się pod ziemię. Ale potem mu przeszło i radził sobie z działem znakomicie.
           Po wielu latach, gdy jednak nie zrobił kariery artylerzysty, a zacumował w spokojnej przystani, jaką było stanowisko kwatermistrza, podczas uroczystych bankietów wygłaszał pewien toast. Wygłosił go również podczas inspekcji pułku przez jego kolegę z czasów szkolnych, generała Bolesława Miałczylwa, gdy już generał pozbierał Jóźka spod swoich nóg podczas niefortunnej próby złożenia przez niego regulaminowego meldunku, i gdy później razem, ręka w rękę, wkroczyli do kasyna. Unosząc szklanicę najlepszej wódki, jaką trzymał w magazynie na szczególne okazje, a ta okazja – każdy to przyzna z łatwością – była szczególna, przemówił:
           – Aby nam się dobrze działo, a że działo to armata, aby nam się armatało!
           To co się później działo pozostaje w najtajniejszych pułkowych annałach. Choć i dziś wojskowe rauty wcale nie odbiegają od tych dawnych, wspominanych z sentymentem, kiedy mundur wojskowy miał takie poważanie, że na sam jego widok aż chciało się salutować.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz