Kariera
pułkowa Jóźka Wędzidły zaczynała się, jak zwykle w wojsku, od
nauki chodzenia i wdrażania wszystkich pozostałych zasad
regulaminów wojskowych. Może to się wydać dziwne, ale człowiek,
a zwłaszcza człowiek płci męskiej uczy się chodzić dwa razy.
Każdy chłopak zanim przekroczy bramę pułku jest przekonany, że
umiejętność chodzenia ma opanowaną jeśli nie do perfekcji, to na
pewno w stopniu wystarczającym do bezkolizyjnego przemieszczania się
z miejsca na miejsce. Ostatecznym sprawdzianem jest tu trafienie w
drzwi pociągu, który zawiezie go do jednostki wojskowej po co
najmniej tygodniowym żegnaniu się z kolegami, czyli po wlaniu w
siebie hektolitrów wszelkich trunków. W wojsku rekrut dowiaduje
się, że o prawdziwym chodzeniu ma raczej nikłe pojęcie, a o
maszerowaniu – żadnego.
W
zasadzie można by tu zauważyć, że niektóre z kobiet też uczą
się chodzić dwa razy. Jeśli dziewczyna zdecydowała się zostać
modelką, to powtórną naukę chodzenia ma jak w banku. Nie będziemy
jednak porównywać nauk chodzenia męskiego z damskim, zwłaszcza że
trudno byłoby sobie wyobrazić pluton wojska maszerujący krokiem
stosowanym na wybiegu podczas rewii mody, a modelki też raczej nie
wychodzą na wybieg z karabinem na plecach. Ot, taka mała dygresja
na temat powtórki z nauki chodzenia.
Wróćmy
zatem do armijnych początków Jóźka Wędzidły. Wiemy o nim tyle,
że służył w pułku artylerii naziemnej w czasie, gdy działa były
ciągnięte przez konie, te zaś w wolnym czasie przebywały w
stajniach, w których oporządzali ich dyżurni żołnierze, dla
których z kolei nie był to czas wolny. Józiek Wędzidło, jak
nakazywał niepisany i całkowicie pozaregulaminowy zwyczaj, gdy
tylko nadarzyła się okazja, ćwiczył oko. Czyli spał. Jak
pamiętamy, został przyłapany kiedyś na ćwiczeniu oka w stajni i
tylko świetny refleks uratował go od kary. Niemniej zwyczaj był
kultywowany nadal, bo taka jest natura żołnierza. No i utartego
tradycją zwyczaju też nie wolno poniechać.
Pierwszą
rzeczą, o którą potknął się Józiek w wojsku było łóżko.
Oczywiście nie potknął się dosłownie. Okazało się, że nie
potrafi porządnie, czyli na żyletę zasłać łóżka. Nazwa „na
żyletę” już wtedy
funkcjonowała, choć wszyscy jak jeden, (no, może z wyjątkiem
starszej kadry oficerskiej) golili się brzytwami, bo wynalazek Kinga
Kampa Gillette'a był wówczas zaledwie krzykiem mody i mało kogo
było stać na taką ekstrawagancję. Józiek solidną brzytwę
solingenowską odziedziczył po przodkach i używał jej jak bozia
przykazała. Zaś łóżko „na
żyletę” słało
się za pomocą półki. O tym, że tak należy robić Józiek
dowiedział się już pierwszego poranka i nie zapomniał do końca
życia. W duchu sobie żartował,
że w pułku używa się półki do ścielenia łóżka.
Drugą
rzeczą, o którą się potknął nasz
bohater był marsz, czyli
nauka chodzenia, i tu można by powiedzieć, że potknął się
oń dosłownie. Rekruci
zalewają się potem, gdy starają się okiełznać bezładne ruchy
rąk i nóg, aby je wbić w regulaminowe karby, a i tak przez pewien
czas każda kończyna lata jak i gdzie chce. Ale
w końcu udaje się opanować sztukę regulaminowego maszerowania. W
każdym razie nie jest znany przypadek, aby któremuś z rekrutów
się to nie udało.
Gdy
już żołnierz został wyszkolony w sprawach podstawowych, zaczyna
się naprawdę to, po co tam przyszedł, czyli strzelanie. W
przypadku artylerii jest to strzelanie ze wszystkiego, co tylko do
strzelania wymyślono – od pistoletu poprzez karabin do działa. O
ile pistolet i karabin dały się ogarnąć w miarę łatwo, o tyle z
działem to już inna sprawa. Bo działo to wielka rzecz. Po
pierwszym wystrzale, gdy huk wbił się poprzez ucho do wnętrza
mózgu, Józiek nie wiedział, co ma z sobą począć. Otumaniony
kręcił się w kółko z przeświadczeniem, że zaraz wwierci się
pod ziemię. Ale potem mu przeszło i radził sobie z działem
znakomicie.
Po
wielu latach, gdy jednak nie zrobił kariery artylerzysty, a
zacumował w spokojnej przystani, jaką było stanowisko
kwatermistrza, podczas
uroczystych bankietów wygłaszał pewien toast. Wygłosił go
również podczas inspekcji pułku przez jego kolegę
z czasów szkolnych, generała Bolesława Miałczylwa, gdy już
generał pozbierał Jóźka spod swoich nóg podczas niefortunnej
próby złożenia przez niego regulaminowego
meldunku, i gdy później
razem, ręka w rękę, wkroczyli do kasyna. Unosząc szklanicę
najlepszej wódki, jaką trzymał w magazynie na szczególne okazje,
a ta okazja – każdy to przyzna z łatwością – była szczególna,
przemówił:
–
Aby nam się dobrze działo, a że działo to armata, aby nam się
armatało!
To
co się później działo pozostaje w najtajniejszych pułkowych
annałach. Choć i dziś wojskowe rauty wcale nie odbiegają od tych
dawnych, wspominanych z sentymentem, kiedy mundur wojskowy miał
takie poważanie, że na
sam jego widok aż chciało się salutować.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz