sobota, 22 czerwca 2019

273. Zemsta Łyska Kudełki


           O tym, że Łysek Kudełko był niesamowitym farciarzem, a do tego zwierzęciem towarzyskim, uwielbiającym wprost uwielbiać przedstawicielki płci pięknej (nie zważając zbytnio, a nawet lekceważąc konduitę tychże), było wiadomo wśród bodajże całej braci żakowskiej bździochowskiego uniwersytetu. Podobnie zresztą jak fakt, że Wygibautas Książkiewiczius był namiętnym żartownisiem i organizatorem żartów tudzież drobnych tylko żarcików wszystkim swoim koleżankom i kolegom, w zasadzie bez wyjątków.
           Łysek był w zasadzie flegmatykiem o łagodnym usposobieniu, dlatego nikt się nie spodziewał, jak srogi weźmie odwet na Wygibautasie za pamiętny numer z nocną gonitwą na stołowkę. Choć od tamtej pory upłynęło sporo czasu, w świadomości, a pewnie także w podświadomości Kudełki tkwiła zadra, która mu ciągle o tej historii przypominała, i o której nie mógł zapomnieć.
           Impreza zorganizowana przez Kudełkę była przewyborna. Była muzyka, był alkohol, były panie. Jednym słowem było fantastycznie. Wszyscy zaproszeni koledzy z akademika bawili się do upadłego. W przypadku Wygibautasa dosłownie. Używając fachowego języka, Wygibautas pił do odcięcia. I to odcięcie w końcu nastąpiło. Chłopak ululał się na cacy i, jak to mówią, film mu się urwał.
           Obudził się w innym świecie. A konkretnie w świecie odwróconym do góry nogami. Choć trudno mu było w to uwierzyć, leżał na suficie. Pierwsze wrażenie, dodajmy potworne i przerażające, było takie, że zaraz spadnie na podłogę, a spadając z takiej wysokości, musi się co najmniej mocno potłuc. Nawet gdy soadnie na dywan. Na wszelki wypadek, aby zamortyzować uderzenie o podłogę, Wygibautas wyciągnął ręce i nogi. Przyszło mu to z trudem, ale dał radę. Kac ma swoje prawa, więc każdy wysiłek musi być okupiony jeszcze większym wysiłkiem. Ku swemu ogromnemu zdziwieniu, wcale nie spadał, przeciwnie, tkwił na suficie i wyglądało na to, że jego ciało ani myśli poddać się prawu grawitacji. Sufit uwierał go w plecy i wyglądało na to, że jakaś siła unosi go coraz bardziej i wpycha w sufit. Wygibautas przeraził się nie na żarty. Taki paradoks, notoryczny żartowniś przestraszył się nie na żarty. Gdzieś tam w dole tkwił stół, krzesła, etażerka wypełniona książkami i pozostałe wyposażenie pokoju. Wszystko to stało sobie spokojnie na podłodze i nie miało zamiaru przyfrunąć do niego. On z kolei nie potrafił oderwać się od sufitu, aby znaleźć się tam, gdzie reszta. Co jest, do cholery, myślał. Jakieś czary, czy co?
           Z czasem jego skacowany umysł powoli zaczął pracować. Już nie twierdził, że to co się z nim działo, było niemożliwe, bo, jak widać, było możliwe. Tkwił na suficie i największy nawet wysiłek nie był w stanie sprowadzić go na dół. Było to dziwne, a zarazem wstrętne uczucie. Bezsilność, jaką ma się tylko w snach, gdy się chce uciekać, a nogi wrastają w ziemię. A może to sen, przebiegło mu przez myśl. Ale wiedział już dokładnie, że to nie był sen.
           Skoro umysł został już przymuszony do myślenia, należało coś wymyślić. Wygibautas jakimś cudem odwrócił się i uklęknął. W pierwszej chwili przestraszył się, że gdyby prawa grawitacji zaczęły właśnie ponownie działać, spadnie na plecy, a może i na glowę. Wszak nie umie spaść jak kot, na cztery łapy. Ale nic takiego się nie przydarzyło. Nadal tkwił na suficie, choć teraz na klęczkach. Spróbował się poruszyć. Zrobił krok do przodu i… nic. Zerknął w bok. Tuż obok zwisającego luźno żyrandola dreptała mucha. O żesz ty… i tak dalej, jestem muchą! Zrobił parę kroczków, gdy tymczasem mucha odfrunęła i usiadła na podłodze.
           Dobra, takaś cwana grawitacjo? To ja cię przechytrzę. Na czworaka dotarł do ściany. Ale to wszystko, co mógł zrobić, bo zejść po ścianie mu się nie udawało. Zaryzykował postawę pionową, ale zejść w dół nie potrafił. Ta jakś kretyńska, irracjonalna siła wciskała go w sufit i koniec. Próbował się odbić, lecz natychmiast wracał na sufit.
           Powoli zaczynał tracić poczucie rzeczywistości. Kręciło mu się w głowie i sam już nie wiedział, czy to od kaca, czy od tej zwariowanej sytuacji. To jakiś obłęd, myślał. Przecież to jest tak nieprawdopodobne, że aż niemożliwe.
I wtedy usłyszał jakieś głosy. Drzwi do pokoju się otworzyły i całe wieczorne towarzystwo, to już totalna wariacja, wskoczyło do niego na sufit. Wszyscy roześmiani i radośni, z lampkami wina, z których nic się nie wylewalo na podłogę, powitali skołowanego Wygibautusa.
           Gdy wreszcie Wygibautusowi ustały zawroty głowy, Kudełko objaśnił mu właśnie zrealizowany swój plan zemsty. Pokój, w którym teraz wszyscy znajdowali się na suficie, był odpowiednio przebudowany i wyposażony. W rzeczywistości towarzystwo znajdowało się na podłodze przekształconej w sufit. Prawdziwy sufit zaś robił obecnie za podłogę. Wszystkie meble i pozostałe rzeczy zostały doń przytwierdzone.
           Trzeba przyznać, że Kudełko zadał sobie dużo trudu, by zrealizować swą zemstę. Ale, jak ocenił, było warto. Mina Wygibautusa, gdy wszyscy wchodzili do pokoju i stawali na rzekomym suficie, bezcenna.

cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz