sobota, 9 listopada 2019

293. Trzysta główek

           Kiedy Spirytkowi przydarzyło się zgubienie prosiąt, a potem dzięki fartownemu przypadkowi zrobił na tym doskonały interes, nie wiedział, że kompanom, którzy mu pomogli, też otworzyły się oczy na biznes. Wprawdzie zachowali się wobec Spirytka lojalnie i na swoją zapłatę oraz sznapsa w knajpie zapracowali rzetelnie, to już wtedy w ich głowach zaświtała myśl o jeszcze lepszych zarobkach. Lepszych, bo samodzielnych, bez pomocy Spirytka.
           Czytelnikowi, który nie pamięta tej historii, przypomnę, że działo się to jeszcze za czasów, gdy Bździochy były własnością hrabiostwa Bździochowskich, a człowiekiem nazywanym Spirytkiem był Apoloniusza Sprytek. Przezwisko było adekwatne do jego upodobania do sznapsa. Biznes Spirytka polegał na skupie nowo narodzonych zwierząt hodowlanych i sprzedaży ich po wielkopańskich dworach i innych gospodarstwach. Oczywiście z zyskiem. Zdarzenie ze zgubieniem zwierząt miało miejsce w odległej od Bździochów wsi o nazwie Lichota Mała, kiedy to Spirytek spożył znaczną ilość alkoholu i zapomniał zamknąć klatkę. Zwierzęta, a konkretnie świnki, rozbiegły się po wsi i zostały przygarnięte przez przypadkowych gospodarzy. Dzięki wywiadowi wspomnianych wyżej kompanów, Spirytek odzyskał nie tyle same zwierzęta, co zapłatę za nie, i później już celowo „gubił” zwierzęta, a następnie dogadywał się z gospodarzami co do ceny. Na tym polegał jego biznes w tamtej okolicy. To właśnie kompani wskazywali miejsca, do których trafiły zwierzęta, za co otrzymywali zapłatę oraz parę kolejek sznapsa z zagrychą.
           Jako się rzekło, kompanom w którymś momencie zaświtała myśl, że mogą zwiększyć swoje przychody. Oczywiście nie miało się to odbyć kosztem Spirytka, którego szanowali i ani im w głowach nie postało, aby go oszwabić. Zamierzali dorabiać sobie na nieco innym polu niż handel trzodą hodowlaną, chociaż miał być to też handel. Ba, ale był problem, który polegał na całkiem prozaicznym braku środków płatniczych. A przecież aby coś sprzedać, trzeba najpierw to kupić, czyli w to zainwestować. Można było oczywiście pożyczyć pieniądze, ale panowie pożyczać nie chcieli, bo później przecież trzeba oddać. Poza tym nie chcieli się zdradzić przed Spirytkiem, bo a nuż zechciałby przejąć ich interes, a przecież Spirytek pieniądze miał.
           Pole, na którym postanowili stawiać swoje pierwsze kroki w biznesie, było prawdziwym polem, a rosła na nim kapusta. Pomysł, jaki się zrodził w głowach kompanów, miał swoje źródło w zasłyszanej historii o człowieku, który kradł ziemniaki z pola omiatanego światłem latarni morskiej. Bo rzecz się działa hen, hen na północnych krańcach państwa. Humorystyczny aspekt tej sprawy polegał na tym, że noc była bezksiężycowa i ten człowiek tylko wtedy mógł kopać, kiedy przez króciutką chwilę padało światło z latarni. W pozostałym czasie było ciemno jak u Mu…, no, powiedzmy, jak oko wykol.
           Wróćmy zatem na pole kapusty. Należało ono do pewnego gospodarza, którego panowie przyszli biznesmeni nie cenili sobie zbyt mocno. Dał on im się kiedyś we znaki, prócz więc biznesu miała to być lekka zemsta. Nietrudno się domyślić, że interes miał polegać na potajemnym wycięciu pewnej ilości kapusty i sprzedanie jej „na lewo”. Tym sposobem omijali konieczność zainwestowania w towar. Miał być tylko czysty zysk.
Pewnej nocy, gdy kapuściane główki były już kapuścianymi głowami, kompani ruszyli na pole. W przeciwieństwie do desperata, który zdecydował się kopać ziemniaki przy świetle latarni morskiej, im szczęście sprzyjało, gdyż księżyc świecił pełną gębą. Uwinęli się więc z robotą bardzo szybko i w krótkim czasie na skraju pola znalazła się sterta złożona z trzystu główek dorodnej kapusty.
           I nagle duma, z jaką spoglądali na swoje dzieło, przerodziła się w przerażenie. I nie chodziło wcale o to, że ktoś ich zobaczył. Spojrzeli po sobie i jak niepyszni wrócili do wsi. Po prostu zupełnie zapomnieli o tym, że nie mają czym tej kapusty przewieźć. W tej sytuacji wpadka była pewna.
           Lecz w tym miejscu odezwała się opatrzność, której przychylność jakimś sposobem musieli u niej uzyskać. Podpowiedziała ona im, aby udali się do prawowitego właściciela kapusty. Tak też zrobili. Z samego rana zakołatali do jego drzwi i zaoferowali swą pomoc w zbiorze kapusty. Gospodarz, który akurat chorował i nie wychodził z łóżka, tak się ucieszył, że za tę robotę i za uczciwość solidnie im zapłacił.
           Biznes więc się udał, chociaż nie tak jak sobie to planowali.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz