Na skraju
Bździochów, położona w dogodnym miejscu stała pokaźna kuźnia. Korzystali z niej
bodaj wszyscy mieszkańcy Bździochowej Doliny z przyległościami. Kowal, Chwalimłot
nomen omen Kowadło, był solidny i w
robocie, i w posturze. Pewnie bez solidnej postury nie mógłby wykonywać
solidnej roboty.
Kiedy
zabrakło już koni w całej okolicy i całe stosy porządnie wykonanych podkówek
zalegały kuzienne podwórko, Chwalimłot postanowił skupić się na kowalstwie
artystycznym. Zwłaszcza że w Bździochach, pnących się ostro w górę po drabinie
dobrobytu, zapotrzebowanie na pięknie i ręcznie kute rzeczy stało się tak
modne, że aż powszechne. Ze zbędnych podkówek (żeby się nie zmarnowały) wykonał
efektowną bramę wjazdową na swoją posesję, też w kształcie podkowy, tyle że
ogromnej, po czym oddał się całym sercem kuciu balustrad, bram, fontann, drzwiczek
do kominków i tak dalej.
Ale zanim
się tym całym sercem oddał artystycznemu kuciu, postanowił wyremontować starą
kuźnię, pamiętającą jeszcze swego budowniczego, Dobromysła Siłę-Kowadło, czyli dziadka
Chwalimłota. Cieszył się z dziadkowej schedy, której nie zdołał przehulać jego
ojciec, Częstolej, zawołany birbant i lekkoduch. Jedyne warte zachowania
wspomnienie, jakie Chwalimłotowi pozostało po ojcu, dotyczyło jego walki z całą
watahą wilków, gdy wracał którejś nocy z sąsiedniej wsi, gdzie nieźle
zabalował. Jakimś niezwykłym sposobem udało mu się wilki przegonić, tak że
wyszedł z tej przygody cało. Uzyskał przy tym sławę wystarczającą, aby
powszechnie czuto przed nim respekt.
Zdarzyło
się jednak, że dwudziestu osiłków, chwilowych kompanów do kieliszka, próbowało
go później obrabować. Czy nie pamiętali przygody z wilkami, czy też alkohol ich
tak rozochocił, iż poczuli się mocarzami, dość że napadli na Częstoleja w
ciemnej uliczce. Skutek był jednak odmienny niż z wilkami. Wataha napastników
nie miała szans z krzepkim kowalem. Puenta tego zdarzenia była zabawna.
Policjant, któremu się poskarżono, tylko się roześmiał zdziwiony, że dwudziestu
chłopa nie dało rady jednemu i dali się pobić. Nie przyjął więc zgłoszenia o
rzekomej napaści na nich Częstoleja.
Chwalimłot
w czasie remontu odkrył na belce pod powałą kartki z zapiskami. Okazało się, że
było to coś w rodzaju pamiętnika spisanego własnoręcznie przez jego dziadka, a
ukryte pewnie przed Częstolejem w obawie przed utratą. Przed zagłębionym w
lekturze Chwalimłotem odkrył się kawałek nieznanej przeszłości dziadka. Opis
dotyczył wyprawy do Wiednia.
Okazało
się, że rodzinna pamiątka w postaci kuźni stała wcześniej w jednej z
galicyjskich wiosek, a dziadek był nie tylko świetnym kowalem, ale też i osobą
we wsi szanowaną, ze zdaniem której się liczono. Kiedy więc cesarz Franciszek
Józef nałożył na mieszkańców Galicji nowy podatek, prawdopodobnie za karę za
Janosikowe zbójowanie, postanowiono udać się z delegacją do Wiednia, aby
uprosić cesarza o odstąpienie od kary. Grono znaczących przedstawicieli zajechało
w kilka bryczek pod kuźnię i zabrało dziadka tak jak stał, w roboczym ubraniu,
w skórzanym, mocno już podniszczonym fartuchu. W tym stroju dziadek stawił się
przed cesarzem. Widok człowieka pracy tak ujął Franciszka Józefa, że właśnie z
nim postanowił rozmawiać. A że dziadek potrafił rozmawiać i nie zdeprymował go
fakt, że rozmawia z jednym z najpotężniejszych ludzi w Europie, sprawę załatwił
po myśli delegatów. Cesarz cofnął decyzję o podatku.
Niestety
zapiski milczą, dlaczego mimo pozytywnego załatwienia sprawy na cesarskim
dworze dziadek zdecydował się przenieść kuźnię na kresy Kresów. Być może zawiodła
go tam miłość, ale to są tylko domysły i nimi pozostaną.
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz