sobota, 15 lutego 2020

307. Kowale


         Na skraju Bździochów, położona w dogodnym miejscu stała pokaźna kuźnia. Korzystali z niej bodaj wszyscy mieszkańcy Bździochowej Doliny z przyległościami. Kowal, Chwalimłot nomen omen Kowadło, był solidny i w robocie, i w posturze. Pewnie bez solidnej postury nie mógłby wykonywać solidnej roboty.
         Kiedy zabrakło już koni w całej okolicy i całe stosy porządnie wykonanych podkówek zalegały kuzienne podwórko, Chwalimłot postanowił skupić się na kowalstwie artystycznym. Zwłaszcza że w Bździochach, pnących się ostro w górę po drabinie dobrobytu, zapotrzebowanie na pięknie i ręcznie kute rzeczy stało się tak modne, że aż powszechne. Ze zbędnych podkówek (żeby się nie zmarnowały) wykonał efektowną bramę wjazdową na swoją posesję, też w kształcie podkowy, tyle że ogromnej, po czym oddał się całym sercem kuciu balustrad, bram, fontann, drzwiczek do kominków i tak dalej.
         Ale zanim się tym całym sercem oddał artystycznemu kuciu, postanowił wyremontować starą kuźnię, pamiętającą jeszcze swego budowniczego, Dobromysła Siłę-Kowadło, czyli dziadka Chwalimłota. Cieszył się z dziadkowej schedy, której nie zdołał przehulać jego ojciec, Częstolej, zawołany birbant i lekkoduch. Jedyne warte zachowania wspomnienie, jakie Chwalimłotowi pozostało po ojcu, dotyczyło jego walki z całą watahą wilków, gdy wracał którejś nocy z sąsiedniej wsi, gdzie nieźle zabalował. Jakimś niezwykłym sposobem udało mu się wilki przegonić, tak że wyszedł z tej przygody cało. Uzyskał przy tym sławę wystarczającą, aby powszechnie czuto przed nim respekt.
         Zdarzyło się jednak, że dwudziestu osiłków, chwilowych kompanów do kieliszka, próbowało go później obrabować. Czy nie pamiętali przygody z wilkami, czy też alkohol ich tak rozochocił, iż poczuli się mocarzami, dość że napadli na Częstoleja w ciemnej uliczce. Skutek był jednak odmienny niż z wilkami. Wataha napastników nie miała szans z krzepkim kowalem. Puenta tego zdarzenia była zabawna. Policjant, któremu się poskarżono, tylko się roześmiał zdziwiony, że dwudziestu chłopa nie dało rady jednemu i dali się pobić. Nie przyjął więc zgłoszenia o rzekomej napaści na nich Częstoleja.
         Chwalimłot w czasie remontu odkrył na belce pod powałą kartki z zapiskami. Okazało się, że było to coś w rodzaju pamiętnika spisanego własnoręcznie przez jego dziadka, a ukryte pewnie przed Częstolejem w obawie przed utratą. Przed zagłębionym w lekturze Chwalimłotem odkrył się kawałek nieznanej przeszłości dziadka. Opis dotyczył wyprawy do Wiednia.
         Okazało się, że rodzinna pamiątka w postaci kuźni stała wcześniej w jednej z galicyjskich wiosek, a dziadek był nie tylko świetnym kowalem, ale też i osobą we wsi szanowaną, ze zdaniem której się liczono. Kiedy więc cesarz Franciszek Józef nałożył na mieszkańców Galicji nowy podatek, prawdopodobnie za karę za Janosikowe zbójowanie, postanowiono udać się z delegacją do Wiednia, aby uprosić cesarza o odstąpienie od kary. Grono znaczących przedstawicieli zajechało w kilka bryczek pod kuźnię i zabrało dziadka tak jak stał, w roboczym ubraniu, w skórzanym, mocno już podniszczonym fartuchu. W tym stroju dziadek stawił się przed cesarzem. Widok człowieka pracy tak ujął Franciszka Józefa, że właśnie z nim postanowił rozmawiać. A że dziadek potrafił rozmawiać i nie zdeprymował go fakt, że rozmawia z jednym z najpotężniejszych ludzi w Europie, sprawę załatwił po myśli delegatów. Cesarz cofnął decyzję o podatku.
         Niestety zapiski milczą, dlaczego mimo pozytywnego załatwienia sprawy na cesarskim dworze dziadek zdecydował się przenieść kuźnię na kresy Kresów. Być może zawiodła go tam miłość, ale to są tylko domysły i nimi pozostaną.

         cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz