Śledczy
Rympał Przypałko kończył właśnie z głośnym siorbem kolejny
kubek ulubionej herbaty Ulung, gdy z korytarza komisariatu
dobiegł narastający tumult, który mógł oznaczać tylko jedno –
koniec spokoju. I nie pomylił się. Drzwi otworzyły się z impetem,
jak po solidnej dawce trotylu i tylko dzięki solidnym zawiasom
zostały na swoim miejscu. Do pokoju wpadło sześciu zamaskowanych,
ubranych na czarno antyterrorystów. Prawdopodobnie dowódca tej
brygady, bo niczym pod względem wyglądu nie wyróżniał się od
reszty, prócz tego, że był na przedzie, położył na biurku
Przypałki notatkę służbową i dodał: „Ujęty na gorącym
uczynku”. Zanim zdezorientowany śledczy zdążył zareagować,
brygada z takim samym impetem zniknęła.
Przypałko
zamknął za nimi drzwi i dopiero wtedy zauważył siedzącego na
podłodze starszego pana, zakutego w kajdanki. Z tyłu, oparty o
szafę pancerną, stał duży kartonowy baner z własnoręcznie
wypisanym hasłem: „Mamy durnia za prezydenta”. Poniżej widniały
inicjały: „L.W.” Nie bardzo wiedząc, co dalej począć, Przypałko zdjął
zatrzymanemu kajdanki i pomógł usadowić się na krześle po
drugiej stronie swojego biurka. Komisarz Chwalimierz Ciutgrzmot,
który właśnie wszedł do pokoju, tylko spojrzał na baner oraz
starszego pana i ze słowami: „Dasz sobie radę” wycofał się na
korytarz. Przypałko chcąc nie chcąc wziął się za przesłuchanie.
Wyglądało to mniej więcej tak.
– Co pan
tam narozrabiał? – zapytał z ujmującym uśmiechem.
– Nic. –
odpowiedział staruszek z nie mniej ujmującym uśmiechem.
– Jak to
nic? – Przypałko aż podskoczył na krześle. – Przyprowadziło
tu pana sześciu ludzi.
–
Widocznie więcej nie mieli pod ręką. – z niezmąconym spokojem
padła odpowiedź.
– Musiał
im się pan mocno postawić.
– Nie.
Stałem sobie spokojnie na chodniku z moją tablicą.
– I co?
– I nic.
Stałem sobie spokojnie, a po drugiej stronie ulicy za zasiekami
odbywał się więc wyborczy. Przemawiał prezydent. Po chwili
podjechał bus. Wyskoczyli z niego ci czarni i napadli na mnie. Z
początku myślałem, że to księża, ale za bardzo przeklinali.
– Aha –
zamyślił się Przypałko. I dodał, gdy się odmyślił:
– Znaczy
obraza prezydenta. Tak pan to wymyślił.
– Ale to
nie ja wymyślilem – obruszył się pan Mściwoj Dumny, bo tak się
nazywał zatrzymany.
– A kto?
Ksiądz? – Przypałko za późno ugryzł się w język.
– Nie. Ja
tylko zacytowałem klasyka. Noblistę. A to przecież nie jest
zakazane.
Noblista.
Dziwne nazwisko – ponownie zadumał się śledczy. Po czym, gdy się
oddumał, dodał:
– Ale to
obraża prezydenta.
–
Którego? – jakby zupełnie naturalnie zdziwił się pan Dumny.
– No,
tego co tam przemawiał.
– Ale
skąd on miałby wiedzieć, że to o niego chodzi? Są różni
prezydenci: prezydenci miast, prezydenci korporacji i tak dalej.
– Już on
dobrze wiedział, że to o nim.
– Ale,
jak powiedziałem, to był cytat.
– Czyli
kto w końcu to powiedział?
–
Prezydent.
– Jak to?
Sam o sobie? – Przypałko wyglądał na skołowanego. I był
skołowany. – Już nic z tego nie rozumiem,
– Nie.
Inny prezydent – odparł przesłuchiwany.
–
Prezydent, obojętnie jaki, jest głową państwa, a w ustawie stoi,
że nie wolno obrażać głowy państwa – śledczy się odkołował
i ponownie przyjął postawę służbisty. – Czyli że tak nie
wolno o prezydencie.
– A o kim
wolno? – rezolutnie spytał staruszek.
– Nooo –
Przypałko myślał intensywnie. – O każdym innym, ale nie o
prezydencie.
– Ale,
jak powiedziałem, to jest cytat – upierał się Dumny.
– To
niech pan zmieni cytat – ucieszył się śledczy, że tak zgrabnie
wybrnął z kłopotu.
– To mogę
tam wstawić premiera?
– Kogo
tylko pan chce, byle nie prezydenta – z dumą odparł śledczy
Przypałko, ciesząc się w duchu ze swojego sprytu oraz umiejętności
dyplomatycznych i negocjacyjnych. W końcu dzięki niemu ustawa
pozostanie nienaruszona i nikt Bździochów nie będzie wytykał
palcami. Z ogromnym poczuciem satysfakcji rozsiadł się na krześle
i z błogim wyrazem twarzy wypił ostatni łyk ulubionej herbaty
Ulung.
– A teraz
idź pan już, idź pan – powiedział do siedzącego po przeciwnej
stronie biurka Mściwoja Dumnego ze zdziwieniem, że on ciągle
jeszcze tam jest.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz