Opuściwszy firmę, która zżerała mu nerwy i zdrowie, Pyrtek Niefartek zasiadł przy stoliku w ogródku miłej piwiarenki, jakich w Bździochach namnożyło się wiele, i rozpamiętywał to, co mu w tej firmie najbardziej doskwierało. Oczywiście na pierwszym miejscu był powód, dla którego w tak brawurowy sposób opuścił firmę – zabranie bez powodu premii świątecznej. Ze służbowego telefonu wysłał wiadomość o rezygnacji z pracy, następnie przywrócił ustawienia fabryczne telefonu i włożył go do schowka samochodu służbowego, po czym zatrzasnął jedyny istniejący kluczyk w wewnątrz auta. Wszystko to odbyło się na peryferiach Bździochowej Doliny.
Teraz, gdy już skończyła się niewolnicza praca, przy piwie, z satysfakcją, która pozwoliła mu zachować zdrowie psychiczne, mógł sobie powspominać tak zwane doginanie w tej firmie. Ale skoro wszystkie przykrości, jakie go tam spotkały, były rozpamiętywane już po wielekroć, na gorąco, przyszła pora, aby przypomnieć sobie, co go w tej firmie śmieszyło.
Przede wszystkim śmieszyła już nazwa firmy – „Speed warzywo – Burak i Syn”, bo świadczyła o zapewne międzynarodowych ambicjach i aspiracjach właściciela, który na nazwisko miał, jak miał – Burak.
Drugą sprawą było charakterystyczne dla szefa powiedzenie, wywrzeszczane w twarz delikwentowi, który mu się akurat nawinął pod rękę: „Czy ty, kurwa, rozumiesz, co ja do ciebie mówię?!”. Nie było przed tym obrony, bo niby jaka miałaby być. Gdyby odpowiedział, że rozumie, to dlaczego szef musiał się unosić, gdyby zaś odpowiedział, że nie rozumie, byłoby jeszcze gorzej, bo jak można czegoś nie rozumieć, co wypowiada najświętszy autorytet.
Następną sprawą, najbardziej zastanawiającą, było upodobanie szefa do porządku. Wyrzucał wszystko, co zdało mu się zbędne, nie patrząc, czy jest to jego własność, czy któregoś z pracowników. W ten sposób w kuble na śmieci lądowały kurtki, swetry, czapki, kubki, torebki z drugim śniadaniem i tym podobne rzeczy. Onegdaj sam przyniósł do firmy na przechowanie duży telewizor i mikrofalę. Po przeprowadzce do nowego domu nie miał chwilowo gdzie tego sprzętu przechować, a w domu już były nowe, lepsze. Gdy za długo już zalegały, nie spytał się, czy któryś z pracowników nie chciałby z nich skorzystać, tylko bezdyskusyjnie kazał je wrzucić do kubła na śmieci. Segregacją tychże nie zawracał sobie głowy.
I w tym kontekście miała miejsce historia, która Niefartka rozśmieszyła najbardziej. Któregoś dnia bowiem szef przyniósł do firmy niewielki drewniany wieszak z lustrem. W jego domowym przedpokoju znalazł się już nowy, efektowny, bo duży, wieszak z ogromnym lustrem, ten zaś, który służył mu przez naście lat, trafił do firmy z komentarzem: „Powiesimy go tutaj, bo szkoda go wyrzucić”.
Pyrtek Niefartek na to wspomnienie pociągnął długi łyk chłodnego piwa i zaśmiał się w duchu. Już go nic nie ruszy ani wzruszy, bo to wszystko przeszło już do historii.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz