sobota, 24 października 2020

343. Cug

         Pan Fryz miał zgryz. Zgryz był potężny, bo w fabryce, której był właścicielem, w pewien poniedziałek zniknął cug w kominie. A to wiele komplikowało. Nie mogła działać kotłownia, a co za tym idzie, nie mogły działać piece, które wytwarzały parę potrzebną do napędzania maszyn produkcyjnych. Bo fabryka pana Fryza była wyposażona w maszyny napędzane parą. Była stara, wybudowana pewnie jeszcze w czasie zaborów, a być może nawet wcześniej. Gdy była para, maszyny pracowały pełną parą i pan Fryz był bardzo kontent, bo każda chwila pracy maszyn oznaczała dla niego duży zysk. Ale pary zabrakło i przez to pan Fryz miał zgryz.

         Rzecz jawiła się dość dziwnie, bo komin był wysoki, a nawet bardzo wysoki. Wprawdzie wysokością nie mógł konkurować z drapaczami chmur, znajdującymi się w centrum Bździochów, to jednak w dzielnicy przemysłowej górował nad wszystkimi innymi budowlami. Pan Fryz nie mógł się nadziwić, jak to możliwe, że przy takiej wysokości komin może nie mieć cugu. Ale faktem jest, że nie miał i już. Należało coś z tym zrobić.

         Pan Fryz wezwał fachowców, których zatrudniał w fabryce – kolejno, specjalistów z różnych branż, lecz żaden z nich nie był w stanie podać przyczyny braku cugu, a tym bardziej ten cug przywrócić. Można by w tym miejscu wymienić branże, jakie reprezentowali owi specjaliści, ale to nic nie zmieni. Cugu nie było. Uczciwie trzeba przyznać, że specjaliści robili, co mogli, niestety z mizernym skutkiem, a ściślej – z żadnym.

         Przypadkiem bawiący w fabryce służbowo humorysta z New Bździoch Timesa, Trycjan Paszkwilko, zaproponował panu Fryzowi rozwiązanie ze starego dowcipu o bacy, który miał taki sam problem z cugiem w swojej chałupie, co pan Fryz w fabryce.

         – No i jak sobie baca z tym poradził? – zainteresował się pan Fryz.

        – Ano tak, jak inny baca mu poradził: – Baco, dyć wrzućcie do pieca wiązkę hand granatów, to wom się cug w mig poprawi.

         – No i co? No i co? – dopytywał niecierpliwie pan Fryz.

         – A to, że kiedy następnym razem bacowie się spotkali, ten, który radził, zapytał: – I co, baco, pomogło? – A na to nasz baca: – Iiiii, jo jus tam nie mieskom.

         Pan Fryz, kiedy już do niego dotarł sens dowcipu, chciał pogonić Paszkwilkę. Nie uczynił tego tylko dlatego, że Paszkwilko był jego gościem i najzwyczajniej nie wypadało tego zrobić. Udał więc, że go dowcip śmieszy, po czym postanowił zaprzęgnąć do rozwiązania problemu naukowców.

         Zawezwał pracownika naukowego z politechniki. Przybył docent wraz z towarzyszącym mu asystentem w osobie magistra. Docent obejrzał komin, chwilę podumał i kazał magistrowi przynieść drabinę. Wdrapał się na nią i przymknął metalową zasuwę. Cug natychmiast się pojawił.

         – Ruck Zuck i jest cug – zakończył docent swoje działanie zapożyczoną częściowo od Niemców sentencją.

         – Cud! Cud! – Pan Fryz biegał i cieszył się jak dziecko.

         Mina mu zrzedła, gdy spojrzał na rachunek wystawiony przez docenta. Opiewał na grube tysiące.

         – Ależ – zaoponował  – przecież pan tylko zasunął zasuwę!

         – W istocie – odparł docent. – Nie za to żądam zapłaty, tylko za to, że wiedziałem, co należy zrobić. Jeśli zdecydował się pan zawołać fachowców, musiał się pan liczyć z kosztami.

         Po czym docent zawołał magistra i odjechali.

         Wtedy dopiero panu Fryzowi przypomniało się pewne sobotnie zdarzenie. Wpadła mu w oko jedna z pracownic i za jej aprobatą pobaraszkowali sobie tego wieczoru w kotłowni. Z powodu przeciągu i z obawy przed bolącymi korzonkami pan Fryz szybciutko wszedł na drabinę i zasuną zasuwę w kominie. Po czym jak gwałtownie to zrobił, tak gwałtownie o tym zapomniał. Figle się udały, a ich kosztowny finał miał miejsce się w poniedziałek.

 

         cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz