sobota, 1 sierpnia 2020

331. Łuk

           Jakim cudem sportowiec z powołania, a konkretnie łucznik (z zamiłowania, i nie chodzi tylko o strzelanie z łuku Amora, co mu, prawdę mówiąc, całkiem nieźle wychodziło), Bolesławiusz Cięciwko, powszechnie zwany Przeciągiem, potrafił dojść tak daleko w karierze zawodowego sportowca, skoro tak jak przeciętny mieszkaniec Bździochów z lubością oddawał się tradycyjnemu niewylewaniu za kołnierz, trudno odgadnąć. Trudno, wierzmy więc w cuda i basta.
           Zdarzyło się, iż pewnego poranka, po bardzo wyczerpującym wieczorze, Przeciąg nomen omen przeciągając się, stracił równowagę i wyrżnął głową o podłogę. Wyrwana ze snu małżonka widząc męża zalanego krwią, najpierw rezolutnie sprawdziła, czy żyje. Nie było to trudne, gdyż alkoholowa woń rozpływała się po sypialni z każdym wydechem. W tej sytuacji rozpoczęła niesienie fachowej pomocy. Na szczęście sztuczne oddychanie, zwłaszcza metodą usta-usta nie było konieczne. Po oczyszczeniu twarzy z krwi okazało się, że rozbity jest łuk brwiowy. Dość paskudnie rozbity. Małżonka w pierwszej chwili miała ochotę zaśmiać się z paradoksalnego zbiegu okoliczności – łucznik rozbił sobie łuk, ale wobec powagi sytuacji, cofnęła uśmiech i założyła opatrunek. Teraz należało udać się do chirurga, aby założył szwy. No i wtedy zaczęły się schody.
           Kantalina (tak miała na imię małżonka) wsadziła Przeciąga do samochodu i powiozła do szpitala na ostry dyżur. Ale tam ich nie przyjęto, ponieważ nie było chirurga, który by potrafił zszyć łuk. Na nic się zdało przekonywanie, że to nie musi być haft artystyczny. Nie i koniec. I jeszcze dodano, że w innych szpitalach jest tak samo, więc nie ma co się trudzić bezcelowym krążeniem po wsi.
           W tej sytuacji Kantalina nadal będąc rezolutną, podjechała pod klinikę weterynaryjną. Ale i tu sytuacja się powtórzyła. Zwierzę to zwierzę, a człowiek to człowiek. Nic nie dało wyszeptane lekarzowi do ucha, że z Przeciąga czasem wyłazi zwierz. Nie i koniec. Nawet wtedy, gdy chcieli napisać oświadczenie, że biorą na siebie całkowitą odpowiedzialność za ewentualne niespodziewane skutki. W innych klinikach jest tak samo, więc nie ma co… i tak dalej.
           Noż, qła, zaklęła Kantalina pod nosem, co zdarzało jej się niezwykle rzadko. Nie to, że pod nosem, lecz że rzadko. Chyba będę musiała mu to sama zszyć. Ha, ha, zaśmiała się w duchu, chyba maszyną do szycia. A już na poważnie:
           – Przeciąg (nawet żona tak się zwracała do Bolesławiusza), czy my znamy jakiegoś lekarza?
           – Jasne – odparł Przeciąg nie mniej rezolutnie. – I to chirurga. Zapomniałaś o naszym starym znajomym, doktorze Skalpelu?
          – Eureka! Strzał w dziesiątkę – zawołała Kantalina, której odpuściły nerwy, napięte dotąd jak postronki. Czyli jak cięciwa – żartował Przeciąg.
           Pojechali do szpitala. Okazało się, że Skalpel akurat był na dyżurze i kończył właśnie operować. Niestety kolejka do przyjęcia była baaaardzo długa. Po prostu tłumy. Pielęgniarka jednak rozpoznała znanego sportowca i od razu do niego podeszła.
           – Jak do Pana Ordynatora, to proszę tędy. – Wyraźnie było słychać, że wymawia jego funkcję przez duże „P” i duże „O”. Wprowadziła Cięciwków do osobnej poczekalni, a oni poczuli się jak w innym świecie. Cisza, spokój, wygodne fotele, prasa, kawa i w ogóle high life i Wersal. Po godzinie wychodzili z gabinetu zabiegowego tylnymi drzwiami. Przeciąg miał założone dwa zgrabne szwy i dołożone zapewnienie, że się zagoi prawie bez śladu.
           – Zszyłem ci bez znieczulenia – powiedział, podając mu dłoń do uściśnięcia. – po co miałem Cię kłuć trzy razy, gdy wystarczyło dwa. – Uśmiechnął się rozkładając ręce, jakby bezradnie.
           – Czy mam to czymś smarować czy przemywać? – zapytał Przeciąg na odchodnym.
           – No możesz
           – A czym?
           – Byle czym – rzucił doktor, wstępując na schody.Panie doktorze – spytała pielęgniarka, gdy już weszli do budynku – czemu pan tak brutalnie potraktował Przeciąga?
           – Należało mu się. Nie dał mi mojej ulubionej whisky, tylko jakąś inną. – Roześmiali się oboje, a przechodząc przez następne, oszklone drzwi, Skalpel ścisnął lekko pielęgniarkę za pośladek.
           – Dziwny ten Skalpel – skarżył się w tym samym czasie żonie Przeciąg. – Przecież czułbym tylko jedno ukłucie, kiedy by mi dawał zastrzyk znieczulający. Tamtych bym nie czuł, bo znieczulenie już by działało. Niby precyzyjny chirurg, a taki nielogiczny.
           – Wsiadaj – popędzała go Kantalina. – Twoje zawody łucznicze zajęły nam siedem godzin. Jestem głodna jak wilk.

          cdn…




1 komentarz: