Jakim cudem
sportowiec z powołania, a konkretnie łucznik (z zamiłowania, i nie
chodzi tylko o strzelanie z łuku Amora, co mu, prawdę mówiąc,
całkiem nieźle wychodziło), Bolesławiusz Cięciwko, powszechnie
zwany Przeciągiem, potrafił dojść tak daleko w karierze
zawodowego sportowca, skoro tak jak przeciętny mieszkaniec
Bździochów z lubością oddawał się tradycyjnemu niewylewaniu za
kołnierz, trudno odgadnąć. Trudno, wierzmy więc w cuda i basta.
Zdarzyło
się, iż pewnego poranka, po bardzo wyczerpującym wieczorze,
Przeciąg nomen omen przeciągając się, stracił równowagę i
wyrżnął głową o podłogę. Wyrwana ze snu małżonka widząc
męża zalanego krwią, najpierw rezolutnie sprawdziła, czy żyje.
Nie było to trudne, gdyż alkoholowa woń rozpływała się po
sypialni z każdym wydechem. W tej sytuacji rozpoczęła niesienie
fachowej pomocy. Na szczęście sztuczne oddychanie, zwłaszcza
metodą usta-usta nie było konieczne. Po oczyszczeniu twarzy z krwi
okazało się, że rozbity jest łuk brwiowy. Dość paskudnie
rozbity. Małżonka w pierwszej chwili miała ochotę zaśmiać się
z paradoksalnego zbiegu okoliczności – łucznik rozbił sobie łuk,
ale wobec powagi sytuacji, cofnęła uśmiech i założyła
opatrunek. Teraz należało udać się do chirurga, aby założył
szwy. No i wtedy zaczęły się schody.
Kantalina
(tak miała na imię małżonka) wsadziła Przeciąga do samochodu i
powiozła do szpitala na ostry dyżur. Ale tam ich nie przyjęto,
ponieważ nie było chirurga, który by potrafił zszyć łuk. Na nic
się zdało przekonywanie, że to nie musi być haft artystyczny. Nie
i koniec. I jeszcze dodano, że w innych szpitalach jest tak samo,
więc nie ma co się trudzić bezcelowym krążeniem po wsi.
W tej
sytuacji Kantalina nadal będąc rezolutną, podjechała pod klinikę
weterynaryjną. Ale i tu sytuacja się powtórzyła. Zwierzę to
zwierzę, a człowiek to człowiek. Nic nie dało wyszeptane
lekarzowi do ucha, że z Przeciąga czasem wyłazi zwierz. Nie i
koniec. Nawet wtedy, gdy chcieli napisać oświadczenie, że biorą
na siebie całkowitą odpowiedzialność za ewentualne niespodziewane
skutki. W innych klinikach jest tak samo, więc nie ma co… i tak
dalej.
Noż, qła,
zaklęła Kantalina pod nosem, co zdarzało jej się niezwykle
rzadko. Nie to, że pod nosem, lecz że rzadko. Chyba będę musiała
mu to sama zszyć. Ha, ha, zaśmiała się w duchu, chyba maszyną do
szycia. A już na poważnie:
–
Przeciąg (nawet żona tak się zwracała do Bolesławiusza), czy my
znamy jakiegoś lekarza?
– Jasne –
odparł Przeciąg nie mniej rezolutnie. – I to chirurga.
Zapomniałaś o naszym starym znajomym, doktorze Skalpelu?
– Eureka!
Strzał w dziesiątkę – zawołała Kantalina, której odpuściły
nerwy, napięte dotąd jak postronki. Czyli jak cięciwa – żartował
Przeciąg.
Pojechali
do szpitala. Okazało się, że Skalpel akurat był na dyżurze i
kończył właśnie operować. Niestety kolejka do przyjęcia była
baaaardzo długa. Po prostu tłumy. Pielęgniarka jednak rozpoznała
znanego sportowca i od razu do niego podeszła.
– Jak do
Pana Ordynatora, to proszę tędy. – Wyraźnie było słychać, że
wymawia jego funkcję przez duże „P” i duże „O”.
Wprowadziła Cięciwków do osobnej poczekalni, a oni poczuli się
jak w innym świecie. Cisza, spokój, wygodne fotele, prasa, kawa i w
ogóle high life i Wersal. Po godzinie wychodzili z gabinetu
zabiegowego tylnymi drzwiami. Przeciąg miał założone dwa zgrabne
szwy i dołożone zapewnienie, że się zagoi prawie bez śladu.
– Zszyłem
ci bez znieczulenia – powiedział, podając mu dłoń do
uściśnięcia. – po co miałem Cię kłuć trzy razy, gdy
wystarczyło dwa. – Uśmiechnął się rozkładając ręce, jakby
bezradnie.
– Czy mam
to czymś smarować czy przemywać? – zapytał Przeciąg na
odchodnym.
– No
możesz
– A czym?
– Byle
czym – rzucił doktor, wstępując na schody.Panie doktorze –
spytała pielęgniarka, gdy już weszli do budynku – czemu pan tak
brutalnie potraktował Przeciąga?
–
Należało mu się. Nie dał mi mojej ulubionej whisky, tylko jakąś
inną. – Roześmiali się oboje, a przechodząc przez następne,
oszklone drzwi, Skalpel ścisnął lekko pielęgniarkę za pośladek.
– Dziwny
ten Skalpel – skarżył się w tym samym czasie żonie Przeciąg. –
Przecież czułbym tylko jedno ukłucie, kiedy by mi dawał zastrzyk
znieczulający. Tamtych bym nie czuł, bo znieczulenie już by
działało. Niby precyzyjny chirurg, a taki nielogiczny.
– Wsiadaj
– popędzała go Kantalina. – Twoje zawody łucznicze zajęły
nam siedem godzin. Jestem głodna jak wilk.
cdn…
Całkiem prawdziwe. Tyle że ja byłem kierowcą.
OdpowiedzUsuń